[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak bardzo cię niepokoił?
Roześmiał się. Dotknął dłonią jej włosów, a potem twa-
rzy. I znów na nią spojrzał, jakby się nad czymś zastana-
wiając.
Mów - domagała się coraz bardziej zdenerwowana. -
Proszę cię, Luke, powiedz mi. Zniosę wszystko oprócz
kłamstw.
Wiem - rzekł, kiwając głową, jak gdyby właśnie podjął
decyzję. Z uniesioną głową ciągnął: -Powinienem był już
dawno ci o tym powiedzieć. Ale nie mogłem. Złamałbym
obowiązujące mnie zasady.
Jakie zasady? - Abby niewiele z tego rozumiała, ale
świadomość, że ktoś go zmuszał do tych kłamstw, do-
prowadzała ją do szału. - Chcesz powiedzieć, że kłama-
łeś, bo byłeś do tego zmuszony?
Tak - przyznał wciąż z tym ponurym wyrazem oczu. - W
moim zawodzie nie wolno mówić prawdy. To kwestia
życia.
S
R
Kwestia życia? - zapytała. - Nie rozumiem, Luke...
Powiem ci coś, Abby - przerwał jej. - Czego nikomu i
nigdy nie powinienem mówić.
Czuła dławienie w gardle. Nie panowała nad nerwami.
Skupiony, poważny głos Luke a przerażał ją, bała się
tego, co lada chwila jej powie. Ale miała już dość tych
jego wykrętów.
Chciała znać prawdę.
Bez względu na wszystko.
Po pierwsze, to nie Katherine staranowała twój wóz -
oznajmił.
Skąd wiesz? - zapytała, patrząc na niego w świetle lam-
py. Zdążyła zauważyć błysk gniewu w jego oczach, nim
przysłonił je powiekami.
-Bo znaleziono ją nieopodal nieprzytomną.
Abby nabrała w płuca spory haust powietrza, jak
by na zapas.
Jak ona się czuje? - zapytała.
Nic jej nie będzie. - Luke uścisnął mocniej rękę Abby. -
Osoba, która zadała jej cios w głowę, zepchnęła potem
ciebie z szosy. Nie znaleziono jeszcze tego samochodu.
Ale zidentyfikujemy sprawcę, na pewno.
-To wszystko nie trzyma się kupy, Luke.
-Będzie się trzymać, jeśli znajdziemy brakujące
ogniwo. -Znajdziecie...?
S
R
-Tak, Abby, bo ani ja, ani ona nie zajmujemy się
oprogramowaniem komputerowym.
Kpił sobie z niej w żywe oczy. Dlaczego?
To kim ty właściwie jesteś? - zdumiała się.
Tajnym agentem - odparł.
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Luke wpatrywał się w nią, czekając na reakcję.
Gdy się wreszcie doczekał, był zawiedziony.
Głośno rozbrzmiały salwy jej śmiechu.
Wyrwała rękę z jego uścisku, oparła się o poduszki, za-
mknęła oczy i śmiała się coraz głośniej i głośniej.
Cudowne! Kapitalne! - mówiła, a łzy spływały jej po
policzkach. Uniosła dłoń, potrząsnęła głową.
Rany boskie, szpieg!
Luke wstał, spojrzał na nią z góry.
Co w tym śmiesznego? - zapytał ze złością.
Proszę cię... - Opanowała się z widocznym wysiłkiem,
przetarła oczy i spojrzała na niego.
Co za bzdury mi opowiadasz! Słowo daję, Luke, jeśli
masz zamiar dalej mnie okłamywać, to wymyśl jakąś
bardziej prawdopodobną bajeczkę.
Nie okłamuję cię.
No dobrze - zaczęła Abby z uśmiechem. -W czasie gdy
książę Karol będzie przygotowywał
S
R
dokumenty rozwodowe, ja przeniosę się do zamku w
Windsorze.
Bardzo śmieszne.
Twoja opowieść jest śmieszniejsza.
Dla niej to jest śmieszne, myślał. Złamał przysięgę, a ona
to uznała za kolejne kłamstwo.
Powiedziałem ci prawdę, nie wierzysz mi?
Prawdę? - Przestała się śmiać i wpatrywała się w niego
zmrużonymi oczyma, jakby go widziała po raz pierwszy.
- Chcesz mi powiedzieć, że mój mąż, specjalista od pro-
gramów komputerowych, jest Jamesem Bondem?
Nie cierpimy tych filmów.
Ciekawe dlaczego. Zwietna rozrywka - ironizowała.
Odrzuciła kołdrę i stanęła przed nim. Policzki jej płonęły,
oczy błyszczały, a jasne włosy opadały na zieloną je-
dwabną koszulę osłaniającą pełne piersi.
-James Bond to fikcja - powiedział. - A to, co ja
robię, jest prawdą. Której nikomu nigdy nie ujawni
łem. Aż do dziś.
Przysięga? -Tak.
Więc jesteś szpiegiem.
Wolę określenie: tajny wywiadowca.
-Oczywiście. - Skinęła głową. - Należy używać
prawidłowych określeń.
S
R
Chwycił ją za ramię, ale wyrwała mu się i cofnęła.
Nie, nie dotykaj mnie. - Ruszyła w stronę drzwi, ale nie
przekroczyła progu sypialni. Gruby dywan tłumił jej kro-
ki i jej przyspieszony oddech tym wyrazniej docierał do
jego uszu. - Dlaczego mi o tym powiedziałeś? - zapytała,
nie zatrzymując się, żeby jej nie dosięgnął.
Bo jestem zmęczony okłamywaniem cię - odparł, stojąc
w miejscu i towarzysząc jej tylko spojrzeniem.
Obejrzała się na niego.
-Nie chcę cię stracić przez to, że podejrzewasz mnie o
jakiś cholerny romans - wyjaśnił.
Zatem nie masz romansu, tylko jesteś szpiegiem.
Tak.
Zatrzymała się, skrzyżowała ramiona na piersi, tupnęła
nogą.
-No to kim jest ta Katherine?
Do licha, mówił, że koleżanką. Jeszcze jej mało?
-Pracownikiem operacyjnym. Znam ją od lat.
Abby uniosła jedną brew.
Luke westchnął i powiedział-
-To żona jednego z wyższych stopniem agentów.
Ma troje dzieci.
Na twarzy Abby dostrzegł ulgę. Przechyliwszy głowę na
bok, zapytała:
-A więc szpieg Katherine jest również matką?
-Tak.
S
R
I nie masz z nią romansu? -Nie.
A z kim masz romans? Uśmiechnął się.
Z nikim. Mam atrakcyjną żonę, która jest o mnie zazdro-
sna.
Nie jestem zazdrosna - powiedziała bez przekonania.
Bo nie masz powodu - zapewnił ją Luke, podchodząc do
niej ostrożnie jak do zgłodniałego zwierzęcia.
Chciałabym ci wierzyć - powiedziała ciepło, a w sercu
Luke'a rozbłysła iskra nadziei.
Nie okłamuję cię - rzekł, biorąc z poręczy łóżka kamizel-
kę kuloodporną. Z bocznej kieszeni wyjął portfel i wrę-
czył jej.
Otworzyła go i trwała w milczeniu przez kilka długich
sekund. Wreszcie odezwała się, unosząc na niego wzrok.
A więc to prawda? Pracujesz dla rządu?
Tak.
Nie jesteś programistą komputerowym?
Nawet się na tym nie znam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]