[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kończą się bardzo wcześnie, tak jak intuicja, której w pewnej chwili przestajemy słuchać,
więc zdezorientowana zaczyna szwankować, bo nie czuje się potrzebna. Czy wiesz, że
intuicję trzeba trenować?
 Nie.  Patrzę na Weronikę ze szczerym zdziwieniem.  %7łartujesz, prawda?
 Ani trochę. Bartek mnie tego nauczył. On uważał, że bez intuicji nie powinno
się chodzić po górach. A przecież życie też przypomina wspinaczkę.
 Moje na pewno  ciężko wzdycham, na co Weronika zaczyna się śmiać.
 Każde, moja kochana Maniu, każde, tylko że jedni wchodzą na Gubałówkę, a
inni na K2.
 Ja na K2  wzdycham ponownie, sięgając po kolejnego prawdziwka.
 Jeśli jeszcze raz westchniesz, każę ci jutro zaopiekować się trójką dzieci
sąsiadki, wydoić jej krowę, narąbać drewna i nakarmić inwentarz  grozi Weronika, a jej
słowom wtóruje złośliwy chichot Strofy: chyba się zaprzyjazniły.
 Nie! Już wolę swoje K2. Zresztą jutro wyjeżdżam.
To był fantastyczny pomysł, żeby pojechać do Weroniki. Mój instynkt
samozachowawczy i intuicja jeszcze działają: przecież to one podszepnęły mi, że trzeba
uciec, poszukać gdzieś dobrej energii, odetchnąć ( Ale ty ciągle wzdychałaś, a to nie to
samo! A ty jesteś coraz bardziej bezczelna) i przestać się bać. Posłuchałam.
Po śmierci Bartka spędziłam z Weroniką wiele dni i nocy. Robiłam jej zakupy,
próbowałam ją namówić do jedzenia, chodziłyśmy na spacery. I milczałyśmy, prawie
cały czas milczałyśmy, może dlatego wolała być ze mną niż ze swoją mamą  nie
pocieszałam jej, nie zapewniałam, że na Bartku świat się nie kończy. Bardzo jej
współczułam, ale to raczej mnie należałoby współczuć. Ona straciła coś najważniejszego,
ale przynajmniej to miała, i, jak się okazuje, w pewnym sensie nadal ma, a moje życie
wówczas było straszliwie ubogie, zredukowane do walki z dnia na dzień.
 Przestań się bać  powiedziała Weronika, kiedy się żegnałyśmy, nic nie wiedząc
o moim wrogu, czyli strach mam już wypisany na czole. A kiedy wsiadłam do
samochodu, dodała:  Dziękuję ci, że byłaś wtedy ze mną.
Wracam już całkiem spokojna, można powiedzieć, że nawet szczęśliwa. I wiozę
słoiki z malinami, sok z pomidorów, który nie tuczy, konfiturę ze śliwek bez cukru i
pachnące prawdziwki, ususzone przez Weronikę na piecu. Cały samochód pachnie
świętami.
Docieram do domu wczesnym popołudniem. Wypoczęta, spokojna. Jest zimno,
cieszę się, że za chwilę wejdę do mieszkania, w którym zaczęli grzać jeszcze przed moim
wyjazdem. To zalety nowoczesnych osiedli: kiedy temperatura spada poniżej 17 stopni,
włączają ogrzewanie. Jadąc windą, znów przypominam sobie o sąsiadach, którzy się
obrazili. To już obsesja. Może powinnam teraz do nich zapukać, przeprosić, chociaż nie
wiem za co, i w końcu wypić z nimi kawę. I powoli wracają też myśli o wrogu. To
naprawdę okropnie denerwujące, że w języku, w którym są rodzaje gramatyczne,
niektóre słowa mają tylko męską formę. A przecież wiele wskazuje na to, że mam wroga
kobietę. Tę wróg.
Przez kilka chwil walczę z zamkiem, nie mogę go otworzyć. W końcu naciskam
klamkę. Drzwi są otwarte. Czyżby Laura na mnie czekała?  przemyka mi przez głowę
radosna myśl. Kiedy wchodzę do salonu z uśmiechem na twarzy, pośrodku dębowego
secesyjnego stołu, który w amoku wylicytowałam na Allegro, natychmiast dostrzegam
ogromny bukiet róż. Niestety paskudnych i gnijących, ze zwisającą smętnie na
sznureczku ozdobną kopertką. Stojąc nieruchomo w korytarzu, wpatrzona w bukiet,
wołam z nadzieją:  Lauro, jesteś tu? . Ale nikt się nie odzywa. Nie ma jej. I w następnej
chwili już wiem: to róże od wroga, był tutaj, przecież ani Laura, ani Jolka, które mają
klucze, nie przyniosłyby mi, w dodatku pod moją nieobecność, zwiędłych kwiatów. Nie
mylę się:
Strzeż się, Ofelio, strzeż się, luba siostro;
I stój w odwodzie twej skłonności, z dala
Od niebezpieczeństw i napaści pokus.
Ofelia. A zatem wszystkie trzy kocice mam już z głowy. Czuję się tak, jakby ktoś
pod moją nieobecność zamieszkał u mnie i teraz gdzieś się ukrywał. Strach ustępuje
miejsca absolutnemu przerażeniu. Ostatni raz czułam się tak, kiedy mój ojciec dostał
zawału i karetka pogotowia zabierała go nieprzytomnego do szpitala. Z walącym sercem
rozglądam się wokoło, wychodzę na balkon, zaglądam do łazienki, do szaf, pod łóżko.
Najwyrazniej przyszedł tylko po to, żeby zostawić kwiaty i liścik. A nie mówiłam, że
kobiety wcale nie lubią, żeby je obsypywać kwiatami? Co mam zrobić? Zadzwonić na
policję, bo ktoś przysyła mi głupie rymowanki i cytaty z Szekspira, wie, jak nazywały się
moje koty i przyniósł mi kwiaty? Policjant, któremu to powiem, zamknie mnie w areszcie
albo wezwie karetkę. Mój wróg jest sprytny, wie, że gdyby narobił mi w mieszkaniu
bałaganu, coś zdemolował, to już byłby czyn karalny i natychmiast mogłabym się
zwrócić do policji. A tak może bezkarnie nękać mnie dalej. Bo prawo nie zabrania
podsyłać komuś wierszyków ani kwiatów. Nikt mi nie uwierzy, że to róże od wroga,
który ma klucz do mojego mieszkania.
Ale co on zamierza? Czy chce mnie tylko straszyć? I pewnego dnia przestanie?
Czy też ma poważniejsze zamiary? Siedzę bezradna, a energia, którą naładowałam się na
Mazurach, błyskawicznie ze mnie uchodzi. Trzeba wymienić zamek  natychmiast. Od
tego zacznę, a potem zastanowię się, co dalej. Może Jolka coś poradzi. Ale dziś i tak
niewiele wskóram. Nie, dlaczego? Przecież policja powinna chronić i wspierać
obywateli. Przecież płacę podatki. Muszą się tym zająć. Ktoś obcy wszedł do mojego
mieszkania  to przestępstwo.
 Halo!
 Proszę czekać. Proszę czekać. Proszę czekać&
 Ale ile mam czekać, ile? Ja nie mam czasu, rozumiecie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •