[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewien, że nie chodzi tu o chorobę psychiczną, tylko prostą, obiektywną interpretację
rzeczywistości. Jego rzeczywistość była żałosna. Miał czterdzieści pięć lat, a był już niemalże
starcem, i skoro jego życie dotychczas mu się nie spodobało, to to, co miało jeszcze nastąpić,
koniecznie musiało być gorsze. Nocą, gdy kładł się spać i gasił światło, spadały na niego
wszystkie te nieszczęścia, które były przed nim: stopniowe postępowanie wieku, choroba,
śmierć i czarna przyszłość straszyły Daniela, otulonego mrokiem swego pokoju. Jak trudno
wieść życie, które ma mieć jakieś znaczenie, gdy samemu nie widzi się żadnego sensu w
swojej egzystencji. Niewątpliwie gdzieś musi istnieć prawdziwe życie i z pewnością są osoby
zdolne do czerpania z niego pełnymi garściami, ale on tkwił gdzieś obok, jakby wyrzucony z
toru. Tkwił w pułapce bladego, czarnobiałego świata. Tak, w pewnym momencie swojej
przeszłości omyłkowo zjechał na ślepy tor. A teraz tkwił, zatrzymany na jakiejś dalekiej
esplanadzie, bez dzieci, bez kariery, bez prawdziwych przyjaciół, bez miłości. Wspomnienie
Fatmy i Mariny przemknęło przez jego głowę i poczuł w całym ciele ból. Bo rozpacz bolała
fizycznie. Był to rozproszony, głuchy i stłumiony dyskomfort, odczuwany w kolanach,
łokciach, karku i w mostku. %7łal był niczym atak reumatyzmu, powolna tortura o takim
natężeniu, że zdawała się nie do zniesienia. Oszalał. Był szalony do tego stopnia, że żył z
oschłą kobietą, która patrzyła na niego z góry. Albo że był w stanie uwierzyć, że może
zakochać się od pierwszego wejrzenia w dziwce. Albo tak, żeby pakować się w jakieś
idiotyczne, seksualne przygody. Narobił głupot. Miał poczucie, że traci kontrolę, a pędzi z
oszałamiającą prędkością. %7łe każdego dnia coraz bardziej rujnuje swoje życie. Znów
rozbolały go stawy. Było to cierpienie widmowe, nie do zniesienia. Chciał się zeszmacić,
znieczulić, stracić świadomość, o wszystkim zapomnieć. Wiecznie spać i uciec przed sobą
samym.
Dlatego postanowił wrócić do pracy. By móc zszabrować szpitalną aptekę. Bo
alkohol, najlepszy środek uspokajający na świecie, przestał mu wystarczać. Więc powrócił do
San Felipe i, naburmuszony, monosylabami odpowiadał na pytania tych niewielu kolegów,
którzy zainteresowali się jego zdrowiem, bo czasem rozpacz bardzo przypomina
naburmuszenie. Przepracował całą swoją zmianę w otępieniu typowym dla ostatnich lat,
ozięble odwalając codzienną rutynę, a w chwili, gdy przełożona pielęgniarek na chwilę się
zagapiła, zgarnął wszystko, co tylko mu się udało, między innymi parę tabletek valium 10,
blister lorazepamu, garść relanium, kolejną seroxatu i pudełko amitryptyliny. Całkiem niezły
koktajl. Zamknął się w łazience i połknął dwie tabletki valium, popijając kranówą. Na
obniżenie poziomu lęku. Potem, jak dojedzie do domu, posprawdza w Internecie specyfikacje
i interakcje antydepresantów, bo za dobrze się nie zna na tego rodzaju lekach, i opracuje dla
siebie plan działania. Czuł, jak błogie otumanienie wywołane valium falami płynie w górę
jego kręgosłupa, jak jego mózg zalewa ciekła, odświeżająca fala uspokajacza. Jego zmiana
właśnie się kończyła i przez chwilę zawahał się, czy nie wziąć sobie jeszcze jednego valium,
by złagodzić to otumanienie, ale w końcu postanowił także i z tym poczekać, aż dojedzie do
domu.
Jak o świcie wyszedł z San Felipe, był tylko trochę naćpany. Zatrzymał się w
drzwiach szpitala, kontemplując tak dobrze mu znany samotny i odpychający miejski pejzaż,
który go otaczał: stare, tanie domy, związkowe dzieło z epoki frankizmu, szeroki szpaler
jakichś sportowych urządzeń i karłowaty parczek o gołych żywopłotach i popsutych
huśtawkach, notorycznie demolowanych przez wandali i wandalizowanych przez meneli.
Ciężki, przypominający oliwę, czarny deszcz padał na to całe ohydztwo. Daniel z
niezadowoleniem pomyślał, że będzie musiał pojechać samochodem. Nie to, żeby nie mógł
prowadzić, chociaż każdy by mu powiedział, że po Valium traci się refleks. Może i tak, ale
mimo tej wiedzy czuł się absolutnie zdolny do prowadzenia auta. Problem w tym, że mu się
nie chciało. Nie chciał się zmuszać do otrząśnięcia się z chemicznego zmęczenia, z tej
przyjemnej śpiączki. Myśl, żeby wsiąść teraz do samochodu i jechać do domu, wprowadzała
go w stan ogromnego rozleniwienia. Może lepiej by było wziąć taksówkę, powiedział do
siebie. Jednak postój świecił pustkami. Ale zaraz, zaraz, naprzeciwko, na rogu, z czterdzieści
metrów od niego, stoi jakaś taryfa na zgaszonych światłach. Daniel nie miał pewności, czy
jest pusta, czy też siedzi w niej kierowca. Oczywiście nie było to dobre miejsce do
parkowania, tak na samym rogu, gdy tuż obok setki miejsc wzdłuż ulicy świeciły pustkami,
tylko kawałeczek dalej. Mimo że było ciemno, a auto stało dość daleko, spróbował do niego
zajrzeć. Nawet zszedł z chodnika i zrobił parę kroków w jego stronę, żeby lepiej widzieć.
Tak, wyglądało na to, że taksówkarz był w środku. I rzeczywiście, ktoś włączył wycieraczki,
które właśnie przecierały mokrą szybę. Daniel uśmiechnął się gorzko do siebie. Jakby parę
dni temu, kiedy dręczyła go mania prześladowcza, ujrzał taki obrazek, niezle by się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]