[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W porządku, sierżancie. Zaraz tam idziemy. I - zwrócił się do Gordona - chciałbym, by wszyscy
mieszkańcy pałacu byli obecni przy oględzinach.
Wszyscy, bez wyjątku - podkreślił. - Nawet ci, którzy przebywają tu dopiero od paru godzin. Twarz
milionera zszarzała.
- Czy moja obecność jest konieczna? Wie pan, inspektorze... nie znoszę tego rodzaju widoków...
Szczególnie, jeżeli jest tak, jak powiedział sierżant... Jestem trochę wrażliwy i... - głos jego wyraznie drżał.
- Bardzo mi przykro - Mallone pokiwał współczująco głową... - Niestety, jest to konieczne, ze
względu na możliwość stwierdzenia tożsamości zabitego.
XIX
Mac Cormick narzekał przez całą drogę. - Gdybym miał ochotę oglądać makabryczne widoki,
odwiedziłbym Grand Guignol. Albo ostatecznie zajrzałbym do kostnicy... Ale żeby męczyć się przez całą
noc po to, by... Brr... Już na samą myśl robi mi się niedobrze.
- No... - Pentham ładował potężną porcję tytoniu do fajki. - W takim razie radziłbym zapalić mocne
cygaro... Najmocniejsze jakie masz. Z tego, co powiedział Murcheson... - puścił z fajki potężny kłąb dymu -
zapowiedz należy do gatunku obiecujących...
Mac Cormick aż sapnął,
- Dziękuję za taką obietnicę. Zlicznie dziękuję. Swoją drogą ten cały Mallone to kompletny idiota.
- Hm... - Pentham przepychał stalową igłą cybuszek. Fajka jakoś nie chciała ciągnąć.
- Sam pomyśl: po co on mi tam każe iść?
- Ba... - Pentham pociągnął dym. Tak, teraz już całkiem niezle. Pyknął parę razy. - Przecież ci
mówił: masz identyfikować zabitego.
- Nonsens. Nikogo tu nie znam.
- Może i nie taki nonsens, jakby wydawało się na pierwszy rzut oka. Znałeś Gordona przedtem. I
wspomniałeś o tym inspektorowi.
- Co? - aż przystanął. - Przypuszczasz, że...
- Nic nie przypuszczam - Pentham ostrożnie wyminął wykrot. - Tylko usiłuję teoretycznie wejść w
możliwy tok myślenia inspektora.
- To... to byłoby okropne - zduszony głos Mac Cormicka zabrzmiał niemal jak jęk rozpaczy.
Pentham nachylił się do jego ucha.
- Gdyby zabitym okazał się prawdziwy Gordon?
- zapytał szeptem.
- To... także... Ale, gdyby inspektor - przygryzł wargi.
Pentham uśmiechnął się pobłażliwie. Odgadnięcie przyczyny niepokoju Mac Cormicka nie
przedstawiało najmniejszych trudności. Skoro jednak chce udawać tajemniczość. Mech tani.
Dogonili idącą na przedzie grupę.. Spod na wpół spuszczonych powiek inspektora błysnęły ogniki.
- O! pan pułkownik!... To dobrze. Zawsze w tłoku będzie nam razniej. Przynajmniej niektórym
spośród nas - zerknął nieznacznie na wyraznie pobladłą twarz Gordona.
Pentham wzruszył ramionami.
- Mnie to wszystko jedno - zauważył obojętnie.
- Tego rodzaju widoki od dawna już przestały wywierać na mnie jakiekolwiek wrażenie.
Granatowa sylwetka zesztywniała na widok podchodzących. Na tle rozkopanej świeżo ziemi szarzała
jakaś niewyrazna plama. Policjant stał tyłem do tego czegoś. Widocznie wolał nie patrzeć.
- Posterunkowy Hinkey - zaraportował z wyrazną ulgą. - Wszystko w porządku.
- Dziękuję - inspektor nachylił się, odkrywając szarą płachtę brezentu. - Hm... rzeczywiście. No,
trudno. Poproszę panów bliżej.
Chcąc nie chcąc podeszli. Mac Cormick sapał jak miech, ssąc zajadle cygaro.
- Cóż tam? - rzucił przez zaciśnięte zęby.
Oddech Gordona był wyraznie przyśpieszony. Nawet policjant stojący przy zwłokach był poruszony.
Tylko Pentham miał poważny i zupełnie obojętny wyraz twarzy. Spojrzał w dół badawczym wzrokiem. No,
tak. Ten widok też nie należał do najprzyjemniejszych. Musiał to przyznać. Szczególnie ta krawa miazga
zamiast twarzy. Nie dziwił go bynajmniej zielonkawy odcień występujący na policzki Mac Cormicka.
- Pociągnij dobrze cygaro - poradził mu szeptem. Widział, że tamten czuje się całkiem niewyraznie.
Mac Cormick odskoczył gwałtownie w tył.
- Dajcie mi spokój - jęknął przez szczękające zęby. - to jest... - chwiejnym krokiem ruszył w
kierunku pobliskiego gąszczu.
Mallone spojrzał na niego i nie protestował. Po chwili z krzaków dobiegł charakterystyczny, pełen
spazmatycznego bulgotania odgłos.
...Biedak dostał torsji - skonstatował w duchu Pentham. Nie miał mu tego za złe. Bynajmniej. Cóż, to
się zdarza. Jeżeli ktoś nie przyzwyczajony. A Mac Cormick nie odbył swego stażu na froncie. Krótki wzrok
i jeszcze jakieś tam paragrafy.
Gordon trzymał się jakoś lepiej. Choć i jego twarz nie wyglądała zbyt świeżo.
Pentham nachylił się nad zwłokami.
- Jakoś dziwnie pachnie - wciągnął powietrze.
- Tak - potwierdził inspektor. - Chyba naftaliną? Ale jedwabna piżama i naftalina? - pokiwał z
powątpiewaniem głową.
- Rzeczywiście nie pasuje. - Pentham próbował zidentyfikować zapach. Przypomniał sobie coś -
Hm... To jednak nie naftalina. Jakiś podobny specyfik.
- Jak pan myśli, pułkowniku? - inspektor zerknął pytająco. - Co to może znaczyć?
- Czy ja wiem?... Zresztą wyciąganie wniosków nie do mnie należy. - Mózg jednak odkrył w tej
chwili obraz, który mu się właśnie przypomniał. To było już dawno. Olśniewająca biel fartucha doktora
Osborna i dwa szeregi marmurowych stołów. Wędrował wtedy pomiędzy nimi, jak jakąś niesamowitą aleją.
Szukał czegoś, co przedtem było kimś. Tak, tam pachniało w ten sam sposób. Jeszcze jedno spojrzenie na
rozlaną mieszaninę szczątków ciała i kości. Robiła wrażenie, że gdyby zmyć warstwę zakrzepłej krwi,
wszystko rozpadłoby się natychmiast na drobne kawałki.
- Wygląda, jakby wpadł pod autobus albo tramwaj - zauważył.
- Tak - wieczne pióro inspektora zawisło na chwilę nieruchomo nad notesem. - A przecież wiemy, że
został zastrzelony.
- Hm... - Pentham otrzepywał starannie piasek z kolan.
Inspektor spojrzał na niego badawczo.
- Czy ma pan, pułkowniku, na ten temat jakieś wątpliwości?
- Nie mówiłem o wątpliwościach - odrzucił obojętnie. - W ogóle ta sprawa nic mnie nie obchodzi.
Nie ja prowadzę śledztwo.
- Bo - Mallone znowu skierował wzrok na trupa - rzeczywiście rzadko się zdarza, by w ten sposób...
Ale - zmarszczki na czole zdradzały wytężoną pracę mózgu - widziałem kiedyś fotografię... Tak... Jeżeli
strzał jest oddany z bezpośredniej bliskości.
Pentham milczał. I on widział tę fotografię. Właśnie w tej sali z marmurowymi stołami. Zwrócił na
nią uwagę. Może dlatego, że przewyższała inne makabrcznością. I dobrze, że pamiętał podpisane pod
fotografią objaśnienie: samobójstwo. Nabój pozbawiony kuli. Otwór lufy wetknięty w zamknięte usta .
Inspektor trochę poplątał szczegóły.
- Zresztą - Mallone znowu zaczął coś szybko notować - przyjedzie nasz doktor...
Wracali w milczeniu. Humory raczej zwarzone. Mallone wpadł w głęboką zadumę.
Pentham prowadził Mac Cormicka pod rękę.
- No, jak ci, stary?
Mac Cormick zapalił cygaro, odrzucił je jednak po paru pociągnięciach.
- Nie mogę - jęknął.
- Wzięło cię? - zapytał ze współczuciem. Twarz Mac Cormicka wciąż jeszcze nie traciła
zielonkawego odcienia.
- I jak jeszcze! Nawet nie przypuszczałem, by do tego stopnia. Wciąż mam to przed oczyma. Chyba
przez kilka dni niczego nie przełknę. Mięsa w każdym razie. Brrr! - otrząsnął się. - I na co to wszystko?
- Nie poznałeś?
- Kto by tam poznał? W tym... Ale - pociągnął Penthama za rękaw marynarki - zauważyłeś
monogram na piżamie?
- Nie mogłem nie zauważyć.
- I...
- Cóż... Litery aż nazbyt wyrazne. Owszem, pasują jak ulał do twojej teorii. W ogóle wszystko
pasuje. Trup mężczyzny. Wzrost owszem. Twarz... no, można sobie wyobrazić każdą, na jaką kto ma
ochotę. Gordona też. Dlaczego by nie? I do kompletu litery P.G. .
Mac Cormick spojrzał na niego zaskoczony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]