[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hag. Jej ciałem wstrząsały coraz gwałtowniejsze konwulsje, drgała jak
szmaciana lalka.
- IDy! - krzyknęła do niego. Z jej nosa popłynęły strużki krwi. - Idz,
zanim będzie za pózno!
Robert Holt wyjrzał przez szczelinę w zasłonach, które zasłaniały okna i
drzwi pracowni pana Lipmana. Stał w tej samej pozycji, wyglądając na ulicę,
od jakiejś godziny. Wcześniej, gdy patrzyli jeszcze przez szyby razem z
Jakiem, zobaczyli, jak jedno z zombie nadchodzi ulicą, a ludzie uciekają
przerażeni na jego widok. Robert rozpoznał w potworze kobietę, która
wyszła z czarnej wieży, lecz teraz była w znacznie gorszym stanie niż
wcześniej. Jej ramię zwisało bezwładnie, a kość, która powinna łączyć je z
resztą ciała, wystawała przez ubranie. Do tego zombie ciągnęło za sobą jedną
nogę. Dla każdej żywej istoty byłby to ból nie do zniesienia, lecz zombie nie
zwracało na to uwagi. Ojciec i syn patrzyli, jak istota nagle wyszczerzyła
zęby i rzuciła się w kierunku ludzi, którzy uciekali ulicą, tuż przed
budynkami. Robert wyczuł, że zombie czegoś szuka, kołysząc głową na
prawo i lewo, a jego mleczne martwe oczy wypatrują ofiary. I nagle głowa
zwróciła się ku kobiecie, która nie nadążała za pozostałymi, ponieważ kulała
na jedną nogę; pewnie zwichnęła ją podczas biegu. Niczym lew, który
wyczuwa najsłabszego członka stada, zombie wydało z siebie przerazliwy
okrzyk i popędziło z przerażającą prędkością w kierunku ofiary.
Nie była sama. Mąż stanął między nią a nadbiegającym potworem,
odgradzając swoją towarzyszkę od stworzenia przybywającego wprost z
piekła. Obserwatorzy ukryci w bezpiecznym wnętrzu pracowni krawieckiej
wiedzieli, że nic to nie da.
- Chodz tu i usiądz - zwrócił się Robert do syna i zaciągnął zasłony.
- Tamta istota... - powiedział Jake płaczliwym głosem. - Ta kobieta nie
ucieknie, prawda? My jesteśmy bezpieczni, ale ona i tamta... istota...
Ojciec usiadł obok syna na sofie.
- Wiem, że to dla ciebie trudne. %7łałuję, że jesteś świadkiem tego
wszystkiego. Lecz jeśli otworzymy te drzwi i wpuścimy ich tutaj, narazimy
się na ogromne niebezpieczeństwo.
- Powinniśmy coś zrobić!
Pan Lipman wszedł do pracowni. Wcześniej udał się na piętro, by
sprawdzić, czy niczego nie potrzeba jego chorej żonie, która niedawno
wyszła ze szpitala. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Mężczyzna i kobieta nie żyli. Leżeli na ziemi w kałuży krwi.
Krawiec odwrócił się do Jake'a.
- To, że chcesz zachować przy życiu siebie i tych, których kochasz, nie
jest tchórzostwem, Jake.
Kiedy wcześniej Robert relacjonował starszemu mężczyznie i synowi
wszystko, co się stało od momentu pojawienia się czarnej wieży, pan Lipman
siedział cały czas w milczeniu, nawet wtedy gdy Robert powiedział mu o
zombie.
Teraz krawiec zobaczył to na własne oczy. Robert dziwił się, jaki był przy
tym spokojny.
- I co zrobimy, tatusiu? - zapytał Jake.
Ojciec wziął syna za rękę.
- Ktoś przyjdzie i nas uratuje. Nie martw się.
- Nie mogą tu przyjść. Widziałeś, co się stało z radiowozem!
- Ktoś przyjdzie - powtórzył z naciskiem ojciec.
Starzec westchnął, odwrócił się i znów wyszedł z pracowni. Po jego
wyjściu Robert zajął pozycję przy oknie i stał tam nieruchomo aż do teraz.
Raptem coś zwróciło jego uwagę. Zauważył, że nieliczni ludzie widoczni
na końcu ulicy pokazują w kierunku pola siły, które widzieli wcześniej z
Jakiem. Mężczyzna szerzej rozsunął zasłony i zbliżywszy się do drzwi,
przycisnął twarz do szyby. Bezskutecznie próbował zrozumieć gesty tych
ludzi, za to jego uwagę zwróciły ich twarze. Spojrzał uważniej.
Wszystko stało się jasne. Strach ustąpił miejsca nadziei, co mogło znaczyć
tylko jedno: w jakiś sposób pokonano niewidzialną barierę, za którą zostali
uwięzieni.
- Zaczekaj tutaj - zwrócił się do syna, który wyczuwając, że coś się
zmieniło, podszedł bliżej. Robert położył dłoń na zasuwie.
- Nie wychodz, tatusiu! Proszę!
Robert przykucnął, tak by jego twarz znalazła się na wysokości twarzy
Jake'a.
- Wyjdę tylko na chwilę - powiedział i się uśmiechnął. - Muszę tylko coś
sprawdzić. Zaczekaj tutaj. - Podniósł się i odryglował drzwi. Znieruchomiał
na moment z dłonią na klamce, po czym otworzył drzwi i wyszedł
na ulicę.
Od razu wyczuł, że nastrój tłumu się zmienił - w głosach ludzi słychać
było ekscytację. Spojrzał na lewo.
Dostrzegł ogromną wyrwę w barierze w miejscu, gdzie przechodziła przez
sklepy po obu stronach ulicy. Wlewające się przez nią światło było jasne i
miało ziemski odcień, a jego widok sprawił, że serce Holta zabiło mocniej, on
sam zaś omal nie krzyknął z radości. Przez wyrwę płynął strumień ludzi.
Słyszał głosy dobiegające z drugiej strony, które wskazywały uciekinierom
drogę i nakazywały im pośpiech.
Inni ludzie także zauważyli wyrwę w barierze. Chwytali swoich
najbliższych i pędzili w tamtą stronę.
Robert uświadomił sobie, ze jest to szansa na uratowanie Jake'a. Wrócił do
pracowni krawieckiej, krzycząc do syna, że wychodzą. Szedł właśnie w
kierunku szklanych drzwi na tyłach pracowni, za którymi wcześniej zniknął
pan Lipman, gdy usłyszał na zewnątrz okrzyk niepokoju. Odgłos ten kazał
mu jeszcze przyspieszyć. Biegł po kilka stopni do mieszkania na górze.
Stanął przed drzwiami z matowego szkła. Otworzył je i zerknął na salon,
szukając sypialni, w której spodziewał się zastać pana Lipmana i jego żonę.
Miał szczęście: za pierwszymi drzwiami, które otworzył, znajdował się pokój
z oknami zasłoniętymi ciężkimi storami, blokującymi upiorne światło z
zewnątrz. Pani Lipman leżała w łóżku. Jedno spojrzenie wystarczyło, by się
domyślić, że mąż przywiózł ją ze szpitala do domu, aby w nim umarła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]