[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 %7łyłem ci ja od wyrostka bez nijakiego prawa i, jako widzicie, nie jenom się uchował, ale i dorobił. A
czemu  bom oręża z garzci nie popuścił. Wy zasię, co za prawem obstajecie, samiście gadali, że co zmiana, to
na gorsze. A czemu  bo broni nie macie. Tedy radzi być winniście. że was do niej przyuczę. Jadziem! 
krzyknął.
Skoczywszy w siodło, skierował konia na drogę wiodącą do bydgoskiego gościńca, a za nim gromada;
młodzi ochoczo, starsi z ociąganiem.
IV
Sołtys Trzebieży, Jan Pobóg z Myślęcina, był dziewierzem podsędka Rozdrżała Leszczyca i wiedział już o
nadaniu Radoehy. Wiedział też, że książę Leszek, choć z braćmi dziedziną nie podzielony, sprzedawał swoje i
nie swoje, ilekroć pieniędzy potrzebował, a potrzebował ich zawsze, gdy jeno w kraju bawił. Teraz jednak nie
było go, a on jeden ważył się zadrzeć ze stryjem, jako już raz zadarł o pomorskie dziedzictwo po Samborze.
Bracia jego, Przemko i Kazimierz, choć i oni, gdy pieniędzy potrzebowali, z prawem i słusznością liczyć się nie
zwykli, ze stryjem nieradzi byli zadzierać, zwłaszcza gdy im nic z tego nie przyszło. Niemniej gdyby Radocha
zwyczajnym postępkiem chciał swego dochodzić, sprawa przed ich sąd należała. Tam i wpływami krewniaków,
i pieniędzmi można było przynajmniej proces wlec w nieskończoność. By zaś go tym bardziej zagmatwać,
Rozdrżał postanowił chłopów ze wsi wyżenąć i folwark założyć, na co już od księcia Kazimierza uzyskał zgodę.
Folwark, położony nie opodal gościńca i Wisły, obiecywał nie gorsze zyski niż z dziesięcin.
Na święty Marcin wypowiedział tedy Rozdrżał ziemię chłopom i we wsi powstał zamęt. Mniej poradni czy
bardziej do ziemi przywiązani woleliby zostać, choćby za ratai na folwarku, młodzi, którym uśmiechała się
odmiana, choćby i na gorsze, do miast się wybierali. Zasobniejsi jednak i stateczniejsi gospodarze, by pewność
uzyskać, że ich nikt już z ziemi zganiać nie będzie, rozglądali się za osadzcą, który by pomógł im na niemieckim
prawie gdzieś osiąść, uwalniając zarazem od uciążliwej dziesięciny snopowej i innych świadczeń prawa
polskiego. Ile głów, tyle rad było. Póki siedzieli razem, stanowili gromadę, dzielili los jak liście z jednego
drzewa soki czerpiące. Gdy odejść przyszło, jawne już było, że ich wiatr rozgoni po świecie. Nie było nikogo,
kto by się losem wszystkich zajął. Najstarszy wiekiem Gąska, który wedle obyczaju za gromadę gadał, gdy z
sołtysem lub panem była sprawa, nie mógł za wszystkich powziąć postanowienia, gdy powagi już nie miał, bo w
nowym położeniu na nic było jego doświadczenie. Ręce od roboty odpadły, czasu na naradzanie było aż nadto
wiele. Uradzali tedy, chłopi w karczmie, baby po opłotkach, ale więcej było wyrzekania niż rady. Gdy wartość
zboża rośnie i zbyć je łatwiej, coraz więcej ziemi zajmują folwarki, dotychczas przeważnie klasztorne i książęce.
Teraz zaczyna je zakładać rycerstwo. Co mają poczynać chłopi? Gdy człek nawykł na swoim siedzieć, nie w
smak na cudzym pracować jak wół, który nie wie nawet, po co pług wlecze za sobą. A do miasta iść? Juści,
życie tam lżejsze, jeno takiemu, który ma za co prawo miejskie kupić. A nie, to też jeno na drugiego pracować.
Swarzyć się zaczynali, życie biegło niemrawo, jakby leżący już rankiem szron zwarzył nie tylko liście, ale i
ludzi. Jak one bezwolnie gotowali się do odlotu, kędy wiatr poniesie.
Nie ma jak sołtysowi. Wiadomo już było, że zostaje. Za psi pieniądz wykupi pogłowie od tych, co do
miasta pójdą, za psi pieniądz wynajmie na ratai tych, co nie będą mieli dokąd odejść. Karczmarz też pozostawał i
innych namawiał do pozostania. Na cudzym praca lżejsza, a gdy się nic nie ma, i tracić nie ma się o co. Ten i ów
już się nakłaniał, ale czas jeszcze powziąć postanowienie. Myśleć przestawał o przyszłości, nuż się coś samo
odmieni. A ninie spokojnie odespać należy roboczy czas, gdy przed świtem zrywać się trzeba.
Spała też wieś, gdy o szarym brzasku jednego ranka rozszczekały się psy i aż się zanosząc ujadały jeden
przez drugiego. W sołtysim dworku odezwały się ostatnie, bo stał nieco na uboczu w głębi rozległego sadu,
oddzielonego od drogi rybną sadzawką, naprzeciw karczmy.
Sołtys, który wieczorem wrócił z Bydgoszczy i układł się pózno, psim jazgotem obudzony, obrócił się jeno
na drugi bok i nakrywszy głowę usiłował spać dalej, ale psy ujadały zawzięcie, jakby napaść była. Usiadł tedy na
posłaniu i krzyknął na parobka :
 Zadzik! A obdziel juchy węgorzem, bo spać nie dają! Gdy jednak parobek nie zjawił się, a psy szcze-
kały dalej, zezlony włożył ciżmy i zarzuciwszy szubę, wyszedł na obejście. Psy ujadały w całej wsi, widać 
coś niezwykłego zaszło. Na obejściu nie było nikogo, zapewne parobcy pobiegli obaczyć, co się dzieje. Sołtys
Jan wrócił do izby i zbierał się co prędzej, gdy wpadł Zadzik z krzykiem:
 Jakowyś rycerz wieś naszedł z kupą luda i naród z chałup wygania!
Sołtys wpadł do domu po miecz i każąc parobkowi uzbroić się także, co duchu skoczył ku wsi. Z dala już
widać było na drodze wozy, na które ładowano V dobytek. Jak na rabunek jednak odbywało się to zbyt
spokojnie. Nie słychać było krzyków, prócz hałasu, jaki czyniły wyrostki łapiąc drób po opłotkach. Z chłopów
nie widać tu było nikogo.
Sołtys spostrzegł ich, gdy wyszedł na drogę. Zgromadzeni byli na dziedzińcu za karczmą i stali spokojnie,
widno kogoś słuchając, bo sołtysa doszedł niski i donośny głos. Gdy wypadł zza węgła, ujrzał na podcieniu
barczystego męża w futrzanej czapie i łosiowym kubraku, na którym świecił rycerski pas.
Sołtys prawie pewny był, kogo ma przed sobą, ale podszedłszy do nieznajomego, który na jego widok
umilkł i patrzył na sołtysa bystro jasnymi oczyma, zagadnął szorstko:
 Coście za jedni i co tu macie do szukania?
 A wyście co za jedni i co macie do gadania?
 Sołtysem jestem i moja rzecz baczyć, by we wsi gwałtów nijakich nie było.
 Ja zasię panem tu jestem z książęcia Włodzisławowego nadania. Wam jako sołtysowi rzekę, byście
wiedzieli, czego się trzymać: gwałtu nijakiego nie ma Komu wola, ostanie we wsi, jeno dań winien mi wypłacić,
jak należy. A kto by ich z ziemie wyganiać chciał, ze mną będzie mu sprawa.
Tu uderzył się po mieczu i podkręciwszy sumiastego wąsa, ciągnął:
 Zechceli który na służbę do gródka iść albo na nowiznie osiąść, tego zabieram, a kto by go przemocą
zatrzymać chciał, na tego takoż radę tu mam.
Znowu uderzył się po mieczu, mierząc sołtysa wzrokiem przenikliwym a drwiącym.
Sołtys upewnił się już, z kim rzecz. Choć sam niecherlawy a porywczy, wolałby ją bez użycia siły załatwić,
zwłaszcza że nie był pewny, co uczynią chłopi. Ale spojrzawszy po nich poznał, że jeno z niespokojnym
zaciekawieniem czekają na obrót sprawy. Odezwał się tedy: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •