[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Możliwe przyznałem. Jednak większość spraw zależy od innych.
A ta sprawa się nie wyróżnia. Nie rozumiem.
Daj mi to, czego potrzebuję, a wtedy zobaczymy. Podobno bywam czasem
miłym facetem.
A czego potrzebujesz?
Opowieści, Floro. Zacznijmy od tego, jak stałaś się moją pasterką w cieniu
Ziemi. Wszystkie istotne szczegóły. Jakie były ustalenia? W czym się orientowa-
łaś? Wszystko. Na razie tyle.
Westchnęła.
To się zaczęło. . . zastanowiła się. Tak, w Paryżu, na przyjęciu u nie-
jakiego Monsieur Focaulta. Jakieś trzy lata przed Terrorem.
Momencik przerwałem. Co tam robiłaś?
Przebywałam w tamtym rejonie Cienia przez mniej więcej pięć ich lat.
Podróżowałam, szukając czegoś nowego, czegoś, co odpowiadałoby moim kapry-
som. Trafiłam wtedy w to miejsce w ten sam sposób, w jaki znajdujemy cokol-
wiek. Pozwoliłam, by prowadziły mnie pragnienia, i byłam posłuszna instynkto-
wi.
Niezwykły zbieg okoliczności.
Wcale nie, jeśli wziąć pod uwagę czas i naszą skłonność do podróży. Jeśli
wolisz, to był mój Avalon, moja namiastka Amberu, dom z dala od domu. Zresz-
tą, nazywaj to jak chcesz, w każdym razie byłam tam, na tym przyjęciu, owej
pazdziernikowej nocy, gdy się zjawiłeś z taką niewysoką, rudowłosą dziewczyną.
Miała chyba na imię Jacqueline.
Słowa Flory przywołały zatarte wspomnienia, od dawna już niemal zapomnia-
ne. Pamiętałem Jacqueline o wiele lepiej, niż przyjęcie u Focaulta, ale istotnie,
była kiedyś taka impreza.
Mów dalej.
Jak już powiedziałam kontynuowała byłam tam. Ty przyszedłeś póz-
niej. Naturalnie, od razu zwróciłam na ciebie uwagę. Chociaż, jeśli ktoś trwa wy-
starczająco długo i wiele przy tym podróżuje, spotyka czasem osobę bardzo po-
dobną do kogoś znajomego. Tak właśnie pomyślałam, kiedy otrząsnęłam się ze
zdumienia: z pewnością jakiś sobowtór. Od tak dawna się przecież nie odzywa-
łeś. Z drugiej strony jednak wszyscy mamy swoje tajemnice i powody, by ich nie
zdradzać. To mógł być jeden z twoich sekretów. Postarałam się więc, by nas so-
bie przedstawiono, a piekielnie trudno było oderwać cię choćby na kilka minut
od tego rudowłosego stworzonka. Twierdziłeś, że nazywasz się Fenneval, Cordell
Fenneval. Nie mogłam się zdecydować, czy to twój sobowtór, czy jednak ty. Wpa-
dła mi też do głowy trzecia możliwość: żyłeś w jakimś przyległym obszarze tak
36
długo, że rzuciłeś własny cień. Być może wróciłabym do domu, wciąż niepewna,
gdyby Jacqueline nie zaczęła się przede mną chwalić twoją siłą. Nie jest to najbar-
dziej typowy dla kobiety temat rozmowy. W dodatku mówiła o tym w taki sposób,
jakby naprawdę twoje wyczyny wywarły na niej duże wrażenie. Pociągnęłam ją
trochę za język i przekonałam się, że niewątpliwie byłbyś zdolny do wszystkiego,
o czym opowiadała. To wykluczało teorię sobowtóra. Zatem: albo ty, albo twój
cień. Jeśli nawet Cordell nie był Corwinem, to był tropem, wskazówką, że prze-
bywasz lub przebywałeś gdzieś blisko, w Cieniu; pierwszym prawdziwym śladem
prowadzącym do ciebie, na jaki natrafiłam. Podążyłam tym śladem i zaczęłam ba-
dać twoją przeszłość. Im więcej wypytywałam, tym bardziej sprawa stawała się
zagadkowa. Szczerze mówiąc, po paru miesiącach wciąż nie miałam pewności.
Trafiłam na dostatecznie dużo białych plam, by wszystko było możliwe. Roz-
wiązanie pojawiło się następnego lata, gdy na pewien czas wróciłam do Amberu.
Wspomniałam Erykowi o tej dziwnej sprawie. . .
I co?
No cóż. . . zdawał sobie sprawę. . . w pewien sposób. . . z takiej możliwości.
Przerwała na chwilę; poprawiła leżące obok rękawiczki.
No, tak mruknąłem. A co ci właściwie powiedział?
%7łe to możesz być ty odparła. Twierdził, że zdarzył ci się. . . wypadek.
Doprawdy?
Niezupełnie przyznała. Nie wypadek. Powiedział, że walczyliście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]