[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie ma co omawiać. Ja idę. Wy nie.
- Jesteś nam winien coś więcej, Stefano strąciła się Meredith
i Bonnie poczuła wdzięczność za ten jej spokojny głos. - No i dobra,
mo\esz nas tu porozdzielać na strzępy, świetnie, wcale nie
twierdzimy, \e nie. Sami widzimy. Ale po wszystkim, przez co
przeszliśmy razem, zasługujemy na rozmowę, zanim tam pognasz.
- Mówiłeś, \e dziewczyny te\ mają prawo do tej walki - dodał
Matt. - Kiedy zmieniłeś zdanie?
- Kiedy się dowiedziałem, kim jest zabójca! - powiedział
Stefano. - Klaus jest tu ze względu na mnie.
- Nie, nieprawda! - zawołała Bonnie. - Czy to ty zmusiłeś
Elenę do zabicia Katherine?
- Przeze mnie Katherine wróciła do Klausa! Tak to wszystko
się zaczęło. I to ja wmieszałem w to Caroline, gdyby nie ja, nigdy
nie znienawidziłaby Eleny, nigdy nie zeszłaby się z Tylerem. Mam
wobec niej pewne zobowiązanie.
- Ty po prostu chcesz w to wierzyć! - Bonnie prawie
wrzasnęła. - Klaus nienawidzi nas wszystkich! Czy ty naprawdę
myślisz, \e on ci pozwoli stamtąd odejść? Uwa\asz, \e planuje nam
dać potem wszystkim spokój?
- Nie powiedział Stefano i wziął do ręki gałąz opartą o
ścianę. Wyjął nó\ Matta z własnej kieszeni i zaczął nim ostrugiwać
ją z mniejszych gałązek, zamieniając w prostą, białą włócznię.
- Och, super, więc szykujesz się do walki jeden na jednego! -
wyrzucił Matt wściekły. - Czy ty nie widzisz, jaka to głupota?
Pchasz się prosto w zastawioną pułapkę! - Podszedł o krok do
Stefano. - Mo\e wydaje ci się, \e nasza trójka nie zdoła cię
powstrzymać...
- Nie, Matt. - Głos Meredith był cichy i spokojny. - To na nic. -
Stefano spojrzał na nią, ale ona wstrzymała jego spojrzenie z twarzą
spokojną i opanowaną. - Więc postanowiłeś spotkać się z Klausem
w pojedynkę, Stefano.
W porządku. Ale zanim pójdziesz, przynajmniej zapewnij sobie w
tej walce jakieś szanse. - Zaczęła rozpinać guziki bluzki.
Bonnie drgnęła, chocia\ zaledwie tydzień temu sama
proponowała mu coś podobnego. Ale to było na osobności, na litość
boską, pomyślała. A potem wzruszyła ramionami. Publicznie czy na
osobności, co za ró\nica?
Popatrzyła na Matta, na twarzy którego odbiło się zakłopotanie.
A potem zobaczyła, \e Matt marszczy brwi, a na jego twarzy
pojawia się ten uparty, zajadły wyraz, którego zawsze okropnie bali
się trenerzy przeciwnych dru\yn futbolowych. Spojrzał na nią
niebieskimi oczyma i ona te\ pokiwała głową, wysuwając
podbródek. Bez słowa rozpięła lekką wiatrówkę, którą miała na
sobie, a Matt zaczął ściągać T-shirt.
Stefano ponuro przenosił wzrok z jednej ludzkiej postaci na
drugą, kiedy tak rozbierali się w jego pokoju, i usiłował ukryć
zdumienie. Ale pokręcił głową, włócznie trzymając przed sobą.
- Nie.
- Stefano, nie bądz idiotą rzucił Matt. Nawet w tej okropnej
chwili Bonnie nie mogła nie podziwiać jego obna\onego torsu. -
Jest nas troje. Powinieneś móc sporo się napić, nie robiąc nikomu z
nas krzywdy.
- Powiedziałem, nie! Nie dla zemsty i nie po to, \eby zło
zwalcza złem! Z ka\dego powodu, nie. Myślałem, \e ty będziesz
potrafił to zrozumieć. - W spojrzeniu, jakie rzucił Mattowi, widać
było gorycz.
- Ja rozumiem tylko, \e ty tam idziesz na śmierć! - krzyknął
Matt.
- On ma rację! - Bonnie przycisnęła zbielałe palce do ust. To
złe przeczucie przełamywało jej opory. Nie chciała go do siebie
dopuszczać, ale nie miały siły dłu\ej mu się opierać. Z dreszczem
poczuła, jak się do niej przebija, i w myślach usłyszała słowa: -
Nikt nie zdoła z nim walczyć i prze\yć - wyszeptała z bólem. -
Tak powiedziała Vickie i to jest prawda! Stefano, ja to czuję. Nikt
nie zdoła z nim walczyć i prze\yć!
Przez chwilę, przez jedną chwilę, sądziła, \e on jej wysłucha.
Ale odezwał się chłodno:
- To nie twój problem. Pozwól, \e sam się tym zajmę.
- Ale jeśli nie mo\na wygrać... - zaczął Matt.
- Bonnie tego nie powiedziała! - uciął Stefano z irytacją.
- Owszem, powiedział! Do diabła, co ty w ogóle wygadujesz! -
krzyknął Matt. Niełatwo było wyprowadzić Matta z równowagi, ale
kiedy ju\ raz stracił panowanie nad sobą, nie odzyskiwał go łatwo. -
Stefano, mam dość...
- Ja te\! - huknął Stefano tonem, jakiego Bonnie jeszcze u
niego nie słyszała. - Mam was dość, mam dość tych waszych
sprzeczek, i tego tchórzostwa, i tych waszych przeczuć te\! To mój
problem.
- Myślałem, \e działamy wspólnie...! - zawołał Matt
- Nie działamy wspólnie. Wy jesteście tylko bandą głupich
ludzi! Nawet po wszystkim, co was spotkało, w głębi ducha chcecie
tylko \yć tym swoim bezpiecznym \yciem w tych swoich
bezpiecznych domkach, póki nie pochowają was w bezpiecznych
grobikach! Ja nie jestem taki jak wy i nie chcę taki być! Znosiłem
waszą obecność tak długo, bo nie miałem wyjścia, ale dosyć tego
wszystkiego. - Patrzył na nich, a potem powiedział dobitnie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]