[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ulubionym barze, po czym popatrzył na trasę wydrukowa-
ną z Internetu i ruszył za miasto.
Gdy po pewnym czasie Liz się obudziła, ból głowy mi-
nął i oczy już jej nie szczypały. Wzięła prysznic, ściągnęła
włosy w koński ogon i włożyła wyblakły liliowy dres, który
powinna była już dawno wyrzucić.
S
R
Wsunęła stopy w klapki i przeszła do kuchni. Smętnie
popatrzyła na prawie pustą lodówkę. Nie wiadomo, z ner-
wów czy z głodu, jej żołądek wciąż był w kiepskim stanie.
Zupa na pewno dobrze by jej zrobiła, ale zupa się skończyła.
Musi zadowolić się grzanką i herbatą.
Właśnie nastawiała czajnik, gdy usłyszała odgłos zajeż-
dżającego samochodu. Zdziwiło ją to. Nie mogła to być ani
Kay, ani Emily, bo obie wiedziały, że o tej porze powinna
przebywać w pracy.
Ciekawe kto to. Podeszła do okna i uchyliła zasłonę.
Och, nie!
Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że podskoczyła.
Czyżby Mitch przyjechał sprawdzić, czy naprawdę jest cho-
ra? Wyrzucić ją z pracy?
Popatrzyła po sobie i wygładziła włosy. Pukanie rozle-
gło się ponownie. Jej dżip stał przed przyczepą, a więc musi
wiedzieć, że ona jest w domu. A może nie otwierać? Powie
pózniej, że spała i nie słyszała pukania.
Starała się zebrać myśli, gdy rozległ się dzwonek telefo-
nu komórkowego. Wytrącona z równowagi odruchowo po
niego sięgnęła.
- Halo? - odezwała się.
- To ja. - Usłyszała głos Mitcha. - Przyniosłem ci rosół
z kurczaka. Podobno dobrze robi na grypę.
- Nie jestem głodna - burknęła głosem marudnego dziec-
ka. - Ale dziękuję - dodała z ociąganiem.
- Liz, powinniśmy porozmawiać - przekonywał Mitch.
- Wpuść mnie, proszę.
Jak mogła pokazać mu się w takim stanie? Potrzebowała
S
R
trochę pewności siebie, a tę zawsze dawał jej makijaż i przy-
zwoity ubiór.
- Zupa wystygnie. - Mitch nie dawał za wygraną.
W tym momencie jej żołądek głośno dał o sobie znać,
jakby zrozumiał, co powiedział Mitch.
- Mógłbyś ją zostawić na progu? - spytała z nadzieją
w głosie.
- Mowy nie ma - oznajmił Mitch. - Przyrzekam, że
będę przyzwoicie się zachowywał. Nie musisz się oba-
wiać.
Liz odłożyła telefon i gwałtownym ruchem otworzyła
drzwi. Mitch stał przed przyczepą z komórką w jednej ręce
i dwiema torbami plastikowymi w drugiej.
- Mogę wejść? - spytał.
Był wyraznie zakłopotany.
- No cóż, wejdz. - Zrezygnowana otworzyła szerzej drzwi
i ruchem ręki zaprosiła go do środka.
Przynajmniej w przyczepie jest wysprzątane, pomyślała,
niezadowolona ze swojego wyglądu.
Mitch schował telefon do kieszeni i właśnie miał coś
powiedzieć, gdy za jego furgonetką zaparkował znienacka
mniejszy samochód dostawczy.
Liz popatrzyła zdziwiona. Niczego nie zamawiała.
- Kto...? - mruknęła.
- Mogę to zanieść od razu do kuchni? - przerwał jej
Mitch. - Boję się, że lody się rozpuszczą.
- Oczywiście.
Liz obserwowała starszą kobietę, która wyjęła z samo-
chodu duży bukiet kwiatów owinięty w zieloną bibułkę.
S
R
- Lizbeth Stanton? - spytała.
Gdy Liz przytaknęła, wręczyła jej róże.
- Proszę zaczekać. - Zatrzymała kobietę, która już scho-
dziła ze schodków. - Pójdę po portmonetkę.
- Nie trzeba - odparła z uśmiechem kobieta. - Wszystko
już załatwione. Miłego dnia.
Zbita z tropu Liz wniosła kwiaty do środka. Kto mógłby
je przysłać właśnie teraz? Przecież dzisiaj nie obchodziła
urodzin. A może to Dax poczuł spóznione wyrzuty sumie-
nia z powodu nagłego zerwania zaręczyn? Niemożliwe, to
zakrawałoby na cud.
Weszła do kuchni i położyła bukiet na stole. Mitch krę-
cił się koło szafek.
- Masz rondel na zupę? - spytał. - Jak sobie radzisz bez
kuchenki mikrofalowej?
- Poszukaj w szufladzie pod kuchenką - odparła i odpię-
ła bilecik. - Oczywiście rondla, nie mikrofalówki - dodała
w zamyśleniu.
Mitch coś odpowiedział, ale nie zwróciła na to uwagi, za-
jęta bilecikiem dołączonym do kwiatów.
Wybacz mi, Mitch" - przeczytała.
Zmarszczyła czoło i odwróciła się do niego. Ich oczy się
spotkały.
Za co ją przepraszał? Za to, co powiedział, czy za poca-
łunek? Dotknęła delikatnie płatków róży. Były białe, z ró-
żową obwódką u góry.
- Piękne - szepnęła, głaszcząc na wpół rozwinięty pąk.
- Nie musiałeś tego robić.
- Przeciwnie - odparł łagodnym tonem i zajął się zupą.
S
R
- Lody pomarańczowe są w lodówce - dodał. - Dobrze ci
zrobią na gardło.
Czując się jak oszustka Liz przysunęła sobie krzesło
i usiadła. Obserwowała, jak Mitch przelewa zupę z plasti-
kowego pojemnika do rondla i stawia go na kuchence.
- Dlaczego przyjechałeś? - spytała.
- Miseczki i łyżeczki? - Najwyrazniej nie zamierzał od-
powiedzieć na jej pytanie.
Wskazała ruchem głowy szufladę.
Mitch położył naczynia, nucąc pod nosem. Liz zosta-
ła przy stole, wpatrując się w róże. Były związane różową
ozdobną wstążką. Biel kwiatów kontrastowała z ciemną zie-
lenią liści.
Mitch pomieszał zupę, nalał wody do szklanek i wsypał
na talerzyk krakersy.
Potem nalał zupę do miseczek i usiadł naprzeciw Liz.
Zapach unoszący się z miseczki był zbyt smakowity, żeby
mu się oprzeć.
- Przynosisz zupę wszystkim chorym pracownikom? -
spytała Liz, unosząc łyżkę drżącą ręką.
- A jak myślisz? - Popatrzył na nią lekko rozbawiony.
Liz przełknęła pierwszą łyżkę, ale prawie nie poczuła
smaku.
- Dlaczego przyjechałeś? - powtórzyła pytanie, które za-
dała wcześniej.
Musi wiedzieć, czy zeszłego wieczoru błędnie oceniła sy-
tuację. Czy zareagowała przesadnie? Może Mitch tylko ba-
dał grunt, żeby sprawdzić, na ile jest chętna i na ile on mo-
że sobie pozwolić?
S
R
Rozmyślała nad tym prawie całą noc i teraz musi otrzy-
mać odpowiedz.
Mitch odłożył łyżkę.
- Przyjechałem, żeby zobaczyć, jak się czujesz - wyjaś-
nił. - A teraz kończ zupę, zanim wystygnie. Potem poroz-
mawiamy.
Zorientowała się, że Mitch nic więcej nie powie dopóty,
dopóki nie zastosuje się do jego polecenia, więc opróżniła
miseczkę.
Mitch wstał i zebrał naczynia ze stołu, mimo że Liz za-
protestowała.
- Nie masz zmywarki? - spytał zdziwiony.
- Nie. Przyczepa może ci się wydawać prymitywna,
ale nie zamieniłabym otoczenia, jakie tu mam, nawet na
penthouse w mieście - zapewniła, lekko urażona.
Gdy miasto stało się popularnym ośrodkiem narciar-
skim, zaczęły w nim wyrastać luksusowe apartamentowce,
ale Liz nie pociągało takie mieszkanie, nawet gdyby mogła
sobie na nie pozwolić.
- Nie przeszkadza ci, że nie masz obok sąsiadów? - spytał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]