[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chwytali, poczęła naprzód pytać o Surdęgę.
Toć to!
Trafiliście jak raz!
Surdęga jest!
zaśmiał się jeden z chłopów.
Wojewodzina stała jeszcze w progu, gdy, rozpychając gro madę tę, zjawił się mężczyzna twarzy
dzikiej, porąbanej, na którego widok wszyscy rozstąpili się i umilkli.
Poznała w nim pana.
Zmiało więc ozwała się do niego z zapytaniem, czy to w istiocie Surdęga była.
Zagadnięty nie odpowiedział na to pytanie.
Powiedzcie mi, kto wy jesteście i jakim sposobem się tu znajdujecie?
rzekł gburowato.
Ja to naprzód prawo mam wiedzieć.
Spokojnie i wcale nie okazując obawy, wojewodzina od parła:
Jadę z rannym z pobojowiska pod Płowcami, gdzie król moc krzyżacką pobił na głowę, a mąż
mój zowie się Wincz z Pomorzan, wojewoda wielkopolski.
Nachmurzył się, słuchając, ten, który badał, i głową potrząsł.
Ranny?
Któż ranny?
spytał.
Florian Szary.
Pytający, Nikosz Bąk, rozśmiał się na całe gardło.
Ze go nie zabili, tego...!
zawołał.
Wojewodzina z tego wykrzyku domyśliła się, w czyje ręce wpadła, a dość jej o nim rozpowiadał
Florian.
Nie strwożyła
.
się tym jednak.
Zamiast wyrywać się precz, postąpiła dumnie kilka kroków.
Widzę rzekła żem nie trafiła do Surdęgi, jakom chciała, ale pod nieprzyjacielski dach.
Przecież żonie woje wody królewskiego i tu odpocząć dadzą...
Nikosz, milcząc, cofnął się.
Naprzeciw drzwi stały otwo rem, w których się świeciło.
Zmiało wojewodzina szła ku nim.
Nikosz zasępiony za nią, reszta ludzi prowadziła ich oczy ma z dala.
Izba, do której weszła Halka, niska, obwieszona dokoła odzieżą, bronią, skórami pobitych
zwierząt, miała duże ogni sko, na którym ogień płonął z jednej strony, z drugiej wysłane było łoże
na ziemi.
Dwa psy, wyciągając się, mruczeniem przy jęły gościa.
Nikosz, jakby jeszcze niepewien był, co pocznie, wskazał miejsce na ławie, sam stojąc przed nią.
Halka usiadła.
Król pobił Krzyżaków?
zapytał gospodarz.
Zwycięstwo wielkie Bóg mu dał, starszyzny i rycerstwa zginęło wiele...
rzekła wojewodzina.
Szary ranny?
hę? mruknął Nikosz.
Ranny, ale mu to wyjdzie na dobre, da Bóg poczęła wojewodzina spokojnie.
Bił się jak lew.
Już pod koniec dnia, gdy posiłki Krzyżakom nadciągały, chciał własną ręką komtura wziąć.
Broniący go Krzyżacy trzema włóczniami brzuch mu rozpruli.
Hal rozśmiał się Nikosz.
Nadjechał potem król ciągnęła Halka, patrząc na go spodarza i zobaczywszy go tak strasznie
okaleczonym, za wołał; Co człowiek ten cierpi!
Szary zaś miał jeszcze tyle siły, iż królowi odpowiedział: Mniej ja tu cierpię niż od złego sąsiada l
Nikosz przerwał takim wykrzykiem i pięści mu się nagle ścisnęły tak grozno, iż inna by
niewiasta ulękła się go.
Woje wodzina spojrzała nań tylko i dodała:
Otóż król mu swe słowo pańskie dał na pobojowisku, że go od sąsiada uwolni.
Nikosz, któremu oczy zdawały się spod powiek wyskaki wać, usta zagryzł i krok się cofnął.
Milczał długo.
- Król!
Król!
- wyjęknął szydersko, ale z twarzy i głosu poznać było można, iż sam przed sobą kłamał odwagę,
której nie miał.
Począł się wpatrywać w wojewodzinę niedowierza jąco, ale razem trwożliwie.
Gdzież ranny ten jest?
zapytał.
Leczy go królewski doktor, kanonik Wacław, w Brześciu nią Kujawach odparła wojewodzina.
Król mu go sam polecił.
Nikosz spojrzał spode łba i znowu mruczeć zaczął.
Król!
Król!
A cóż król ten sąsiadowi jego zrobić mo że?
ozwał się po chwili zadumany.
Albo to kobieta jak ja wiedzieć ma?
Jam się podjęła tylko żonie dać znać, że żyw jest, i z tym jechałam do niej.
Wóz mi się na drodze ułamał...
Nikosz słuchał, dumając ciągle.
Król!
Król!
zamruczał pod wąsem.
Ale nie w smak mu pono była ta zapowiedziana opieka pańska.
Zawrócił się od ognia i w głąb izby kilka kroków, przyszedł bliżej i wojewodzinie się przypatrywał
bacznie.
Walka jakaś w nim to czyła się widocznie, która dlań była nieprzyjemną.
Jakeście ludzcy rzekła Halka po chwili pomóżcie mi, abym się do Surdęgi dostać mogła.
A mnie co wy i Surdęga wasza!
zżymając ramionami, zawołał nagle Nikosz.
Może to ja jestem tym sąsiadem, na którego ten pies, co go trzy krzyżackie włócznie nie dobiły,
skarżył się królowi?
To ja za to, że on na mnie nasadził króla, będę wam pomagał dla niego?
Rozśmiał się na głos.
Gdybyście to uczynili, rozum byście mieli...
nie powiem już więcej.
Bo lepiej wam pono króla nie gniewać i nie draż nić.
Mały on jest, ale ręce długie ma...
Jakby to wszystko prawda była!
ze śmiechem odparł Nikosz.
.
Wolno wam wierzyć lub nie!
zawołała wojewodzina.
Czyńcie, jak wam lepiej!
I zamilkła dumnie.
Nikosz popatrzył na nią.
Dziwnym mu się to zdawało, że słaba jedna kobieta, w jego rękach będąca, wcale się go lękać nie
zdawała i takie męstwo okazywała.
Mieszało go to widocznie, przeszedł w koniec izby zamyślo ny, mrucząc coś sam do siebie.
Wojewodzina wstała z ławy, otrzęsła nieco obmokłe suknie, zwróciła się ku niemu.
Dacie mi ludzi do pomocy?
zapytała.
Nikosz podumał znowu.
Ludziom i mnie trzeba za to zapłacić rzekł gburowato.
Innego czasu i z was by mi się okup należał, bo ode mnie nikt tak nie wyszedł bezkarnie dodał,
patrząc na nią ale z babami wojować nie chcę.
Zapłacicie poślę po wóz ludzi.
Zapłacę, cóż mam robić, jeśli u was taka gościnność!
odezwała się wojewodzina.
Jam nie chłop, abym przewód dawał darmo!
ofuknął Nikosz.
Zapłacę potwierdziła Halka.
Nikosz, ku drzwiom podszedłszy, wychylił głowę i na swo ich huknął.
Czekali oni w pobliżu, może innego spodziewając się końca, gdy im kazał światło wziąć i wozu
pójść szukać.
Stało się, jak zlecił.
Tymczasem udobruchany nieco gospo darz, może napomnieniem o gościnności zawstydzony, jedze
nie kazał podać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •