[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rodzaj daru szczególniej ujął nadzwyczaj %7łużla. Szlachcicowi gdyby był dał bodaj jakie tysiąc
złotych, wszystko nie to, co parę klaczy ze zrebiętami! trafił w słabą stronę przebiegły Hawnul,
dając mu zamiast jakiej takiej rzeczywistości droższą nad wszystko nadzieję. Para klaczy! to całe
już stado w przyszłości, a co pociech! co marzeń, a co kłopotu! %7łużel za kolana go ścisnął i ujęty
tym darem pozostał.
W domu powróciło wszystko do dawnego porządku, drzwi się znowu pozamykały, ustały wymówki
i płacze, pani legła w łóżku.... o dziecku ani słychu, co się z nim stało. Hawnul się prawie nie
pokazywał, wyszedł obdarowawszy ekonoma, zamknął się i oko go ludzkie nie po strzegło więcej.
Czeladz, że się niezmiernie obawiała pana, ani pisnęła o wypadku wczorajszym, i po cichu tylko
między sobą, ścian i okien unikając, słówko czasem rzuciła, ale cała historia ta poza granice
Krasnego nie wyszła.
W tydzień jakoś po tym wypadło %7łużlowi objeżdżać granice majątku, a że po ekonomsku myśliwym
był z nudy i z potrzeby, bo zajączek lub ptak jaki dla stołu jego nie był obojętnym nabyciem i
charty jego włóczyły się za nim wszędzie, czy chciał, czy nie chciał, byle wsiadł na koń - i tą razą
czereda się za nim poniosła. Właśnie około nowej Semenowej Barci spod nosa Czerkiesowi dał susa
stary szarak z kotliny i drapnął w łozy. Cała zgraja poszła za nim, a koń %7łużla, przywykły do
dojeżdżania za chartami, ani go wstrzymać, popędzili się więc przez błoto wprost na Czerczą
Mogiłę. Nie wiadomo, co się stało z zającem, i bardzo być może, że wedle zwyczaju w takich razach
musiał dać nurka w znajome sobie lisie nory na hrudku, bo go charty z oczów straciły, a %7łużel nie
oparł się aż w takich troszczach, że koń mu się w nie po brzuch wpakował. Wtem słyszy, a tu psy
wyją, szczególnie stary Szumlas gończy, wyga na jedno oko ślepy, który zawsze chartom
dotrzymywał kompanii, począł się aż zachodzić dziwnym głosem koło Czerczej Mogiły.
%7łużel, który miał powracać do Semenowej Barci, począł psy nawoływać, ale ani sposobu, larum
ogromne zrobiły koło mogiły, i wyją a wyją aż strach.
- Co u licha? - pomyślał ekonom - kogo tam zwierza napytały, że się tak drą?
Pchnął więc konia przez ciekawość i wydobywszy się z rudy, po kępach, ostrożnie, pod zaroślami
dostał się na twardy grunt, na którym stał ów kurhan rozkopany.
Spojrzał, wszystkie psy jego siedzą wkoło i wyją, zbliżył się i włosy mu aż na głowie powstały, tak
okropny widok uderzył oczy jego. Na samym mogiły wierzchołku leżało nagie ciałko niemowlątka,
niedawno narodzonego, straszliwie poszarpane, pokłute dzióbem i szponami ptastwa porozdzierane
w kawałki.
Mógł jednak %7łużel rozpoznać w nim, jak powiadał, trup dziecięcia, który znikł z izby w owym dniu
pamiętnym. Kto go tu zaniósł, jak się tu dostało na pastwę dzikim zwierzętom, nie umiał sobie
wytłumaczyć. Skóra na nim zadrżała, ostygł, obejrzał się, przeżegnał i już nie oglądając się na psy
swoje, ruszył co żywo do domu.
W pierwszej chwili myślał zaraz dać znać Hawnulowi, ale głębiej wziąwszy te rzeczy zawahał się.
A nuż go Hawnul posądzi? A nuż ta wiadomość na nowo go wprowadzi we wściekłość? Z drugiej
strony, możnaż bez pogrzebu zostawić niewinne zwłoki? A jeśliby je sam pochował, czy by stąd nie
urosło podejrzenie i niebezpieczeństwo dla niego'?
Nie wiedzieć co było począć i %7łużel mocno się zafrasował, ale że do Hawnula, mimo to wszystko,
był jakoś niewytłumaczonym sposobem przywiązany i obawiał go się nie mniej, jak szanował,
dobrze się namyśliwszy i rozważywszy, poszedł do niego. Wedle zwyczaju potrzeba było po
trzykroć zapukać do izby, w której siedział, w nagłym razie, ale teraz i pięć powtórzyć musiał, nim
mu ze środka wnijść dozwolono.
Hawnul siedział na stołku pod piecem, sam jeden z głową zwieszoną, czegoś zbladły i zastygły,
spojrzał na wchodzącego i odezwał się gniewnie:
- Czego mnie waść turbujesz? rób sobie, co chcesz, wszakżem wszystko zdał na ciebie, nie masz
mnie co pytać.
- Ale bo to rzecz taka... wypadek... z którym ja sam nie wiem co począć - odpowiedział %7łużel
z niskim ukłonem.
- Cóż to takiego? - obojętnie spytał gospodarz - głupstwo jakieś...
Choć nie bardzo zręcznie, zmięszany ekonom ułożył opowiadanie swoje, a postrzegłszy wrażenie,
jakie ono czyni na Hawnulu, ledwie je trzy po trzy mógł dokończyć, pan Samuel jak sprężyna
dzwignięty powstał z siedzenia, ręce załamał, oczy mu stanęły słupem i krzyknął ogromnym
głosem, od którego %7łużel aż struchlał:
- Moje dziecko! moje dziecko!
I z tym krzykiem, bez czapki, wyrwał się z izby, roztrącając sprzęty. %7łużel pogonił za nim, ale nie
było sposobu dopędzić ani zatrzymać, przez płoty, przez rowy, przez zarośla oszalały biegnąc znikł
mu z oczów Hawnul, nim go potrafił doścignąć.
Paweł wsiadł na konia pod folwarkiem i najkrótszą drogą popędził ku Czerczej Mogile, co miał tchu,
ale nim jej dopadł, już go Hawnul wyprzedził. %7łużel spostrzegł go zbierającego w połę kapoty
biedne szczątki dziecięcia, zmiatającego ziemię, z którą się zamięszały, a tak strasznego wśród
tego grobowego zajęcia, że mu się zdał obłąkanym. Słowa się z niego dopytać nie było można ani
pokierować nim, ani dowiedzieć się, czego chciał. Nareszcie, gdy zebrał zwłoki dziecięcia Hawnul,
z okiem wlepionym w te reszty istoty mu drogiej, odwrócił się od mogiły i począł iść ku dworowi nie
patrząc pod nogi, instynktem jakimś, ale żywo miotany uczuciem wielkim, które piersią jego
stalową miotało.
Blisko wsi był smętarzyk wiejski, ocieniony kilką wierzbami i sosnami, ale jak zwykle bez żadnego
ogrodzenia i rowu nawet. Na nim, wedle starego tych okolic zwyczaju, nie tyle krzyżów
chrześcijańskich stało, co poziomych budowelek w kształcie małych chatek wiejskich, na wzór
jeszcze pogańskich izb, pokrywających groby. Na mogiłach uboższych ludzi leżały dyle grube, na
dwóch bierwionach sparte, a z przodu na kształt daszka wyrobione, wizerunki domków, których
zbudować możność nie dozwoliła. Znać w tej stronie w prastarych jeszcze czasach zwyczajem być
[ Pobierz całość w formacie PDF ]