[ Pobierz całość w formacie PDF ]

portal z krzyżem maltańskim tkwił niewzruszenie, jak również widoczna wnęka ani
drgnęła.
Wtedy usłyszałem kumkanie żaby, więc wysunąłem się z ukrycia, nakazując
pozostałym, aby mi nie przeszkadzali i podszedłem cicho do zaabsorbowanych
poszukiwaczy skarbów i powiedziałem głośno, oświetlając ich latarką:
- Witam nocnych Marków! - i zaśmiałem się złośliwym chichotem, a za mną wtargnęła
moja załoga w postaci trzech budrysów i księżniczki Zośki.
Nasz widok zaskoczył poszukiwaczy, choć już po chwili Batura ocknął się i ruszył groznie
ku mnie, ale widząc nas wszystkich, zreflektował się, błysnął oczami i zaburczał:
- Znowu ten Samochodzik!
- A z panem teraz panna Wścibska, co? - zapytałem kpiąco. - Całkiem dobrana z was
para, panie Batura.
Nic nie odpowiedział, tylko Zośka przysunęła się bliżej i popatrzyła na pannę Gabrielę, na
jej figurę odzianą w czarny komplet przylegający ciasno do ciała i syknęła:
- Ot, hiena cmentarna!
Na to panna Gabriela nastroszyła się i odparowała:
- Te, smarkata, a ty kim jesteś, aniołkiem?
Zapewne zwarłyby się niebawem, ale przed Zośkę wystąpiło trzech rozczochranych
budrysów, więc panna Gabriela cofnęła się i stanęła koło Batury, który złośliwie dorzucił:
- O, są również harcerzyki! A jakże, jacy obrońcy!
I coś w rodzaju lekceważącego parsknięcia zakończyło jego wypowiedz.
- Więc mamy pat, co? - zapytałem, a zwracając się do panny Gabrieli dodałem: -
Dziękuję za wczorajszego denara, który łaskawie pani zostawiła. Czyżbym jednak wygrał
zakład?
- Tak. Wygrał go pan! - odpowiedziała z przekąsem.
- Owszem, mamy pat - Batura wzruszył ramionami i nadal oświetlając postument latarką
spojrzał pobieżnie po nim, a następnie zwrócił się do panny Gabrieli: - Nic tu po nas.
Zresztą - machnął lekceważąco ręką - nic tu nie znajdziemy.
Odwrócił się od nas, objął pannę Gabrielę, ukłonił się nam nonszalancko i pożegnał:
- Dobranoc albo do zobaczenia!
52
I znikli w cienistym gÄ…szczu starego cmentarza.
Wtedy, jak na komendę, podeszliśmy bliżej ogołoconej z bluszczu portalowej wnęki, a ja
wyjąłem finkę i ostrzem obrysowałem ją dokładnie badając, czy nie ma w niej
jakiejkolwiek szczeliny. Na razie nic nie wskazywało, aby takowa była. Lecz na
dokładniejsze badania tego niby grobowca należało poczekać i dokonać tego za dnia.
- Również nic tu po nas, moi drodzy. Wracamy na biwak.
Zawiedzione miny chłopców i Zośki mówiły wprost  nie", ale z ociąganiem ruszyliśmy z
powrotem do wehikułu, oświetlając sobie drogę latarkami.
Na biwaku stawiliśmy się tuz przed północą, więc tylko pokiwałem wszystkim ręką na
dobranoc, otworzyłem album, gdzie na lewym skrzydle, na samej górze, była widoczna
kwatera, a na niej postaci, które mówiły o  Zwiętym Wojciechu w rzymskim klasztorze na
Awentynie".
I tu kończą się czeskie dzieje przyszłego świętego. Dzieje od narodzenia poprzez
przeznaczenie go do stanu kapłańskiemu, naukę, aż do uzyskania godności biskupiej w
Pradze. Ascetyczne życie, wymagania od podwładnych i władców czeskich oraz nauczanie
w duchu chrześcijańskim przysporzyły Wojciechowi wrogów, a nie wyznawców, i
spowodowały nienawiść tak prażan, jak i ówczesnego władcy panującego rodu
Przemyślidów, Bolesława II.
Wojciech pochodził również z rodu książęcego Sławnikowiców, a sam tytuł biskupa
pasował go również na udzielnego księcia, tyle że kościelnego - bez możliwości
dziedziczenia.
Ale te dwa rody rywalizowały ze sobą w czasie powstania państwowości czeskiej. A że
Sławnikowicom było bliżej do Polski, stali się przeciwnikami Bolesława Czeskiego, stąd
i Wojciech na stolcu biskupim w Pradze był również zle widziany przez władcę.
Dlatego Bolesław II okrutnie skończył raz na zawsze ze swymi rywalami - najechał w
995 roku siedzibę rodową Sławnikowiców, Libice i wymordował rodzeństwo Wojciecha.
Ocalało trzech braci: Sobiesław, Wojciech i Radzim-Gaudenty, znajdowali się bowiem
poza granicami Czech. Ten pierwszy był na dworze księcia Bolesława Chrobrego w
Polsce, zaś z Wojciechem zawsze przebywał Radzim-Gaudenty, który również obrał stan
kapłański. Trzeba tu dodać, że po śmierci Wojciecha został tak zwanym arcybiskupem
Zwiętego Wojciecha Męczennika, sakrę biskupią otrzymał z rąk papieża, a swą stolicę
miał w Gnieznie.
W tym również czasie Wojciech był ponownie w Rzymie i znajdował się już w zakonie,
jednak papież zwolnił go z obowiązków biskupich w Pradze i Wojciech uzyskał
nominację na biskupa misyjnego:  Chętnie przychylił się papież do życzenia człowieka
Bożego..." - jak poświadczają zgodnie obydwa  %7ływoty" świętego Wojciecha.
I tak zakończył się jego praski rozdział życia, a zaczął kolejny, dość krótki, ale bardzo
dramatyczny...
53
ROZDZIAA DZIESITY
 RKOPIS Z POZNANIA" * TELEFON OD PAWAA * NOWA DECYZJA * MOJE
DYLEMATY CO DO PANNY GABRIELI * CMENTARNY PORTAL * WNTRZE
GROBOWCA * WYPAD DO TRZEMESZNA * DRZWI GNIEyNIECSKIE - PRZYBYCIE
BISKUPA WOJCIECHA DO PRUSÓW
Póznym rankiem powróciłem do  Rękopisu z Poznania", a właściwie do fragmentu, który
zaczynał się tym, że autor przyznaje się bezczelnie do tego, iż 13 lipca 1923 roku ukradł
ze skarbca katedralnego w Gnieznie relikwiarz z głową świętego Wojciecha na zlecenie
niejakiego Franca... Fragment ów był nie tylko intrygujący, co jednocześnie nie do wiary.
Zdumiało mnie, żeby ot, tak sobie, bez żenady opisywać swoje wyczyny złodziejskie - to
jedno. A drugie : istniał przecież ten rękopis czarno na białym! I po trzecie : była to
kradzież - jeżeli wierzyć nieznanemu autorowi - niesłychanie bezczelna! Ba, ale ileż to w
ciągu wieków zrabowano kościelnych skarbców? Nic więc dziwnego, że owa kradzież na
zamówienie  niejakiego Franca", który miał otrzymać pokazną kwotę w złotych
dwudziestodolarówkach, była niesłychanie atrakcyjna dla wykonawcy. Oraz po czwarte:
autor przyznaje się, że nie jest katolikiem, więc nie obchodzą go relikwie katolickich
świętych, a tylko złoto i szlachetne kamienie, w jakie relikwiarz oprawiono.
Zacząłem czytać dalej:
 Nie wiem, gdzie ten relikwiarz został sprzedany, lecz wydaje mi się, że przemycono go w
kufrze dyplomatycznym na Bliski Wschód - rynek w Stambule jest nienasycony, niezgłębiony i
przepastny jak cały Wschód nie tylko arabski. I bogaty!
Podobnie rzecz ma się z miejscowością M. (Podaję tylko pierwszą jej literę.) Mała
mieścina, ale pełna niezwykle bogatych mieszczan oraz %7łydów, którzy bogacili się od dawna
na handlu zbożem i cukrem, jak to bywa w tej części Wielkopolski..."
Rany boskie, przecież on pisze o miejscowości M. jak Mogilno! Nie mogłem uwierzyć,
ale czarno na białym napisano:
 .. .w tej części Wielkopolski, gdzie się najlepiej rodzą buraki cukrowe, zboża, ziemniaki i
gorzelnie. Tak, tak, gorzelnie! A właścicielami przeważnie są %7łydzi z dziada pradziada!
Zamieszkałem w M. jako przedstawiciel Maszyn Rolniczych Hipolita Cegielskiego, co nie
było wielką przesadą, kiedyś tam pracowałem bowiem przez kilka lat jako konstruktor -
narzędziowiec; i nic, co wymyślono dotychczas w skomplikowanych systemach
maszynowych, nie było mi obojętne ani nieznane! %7ładne również zamki czy zabezpieczenia
sejfów nawet najwymyślniejsze, nie stanowiły dla mnie tajemnic : wszystkie - nie chwaląc
się! - potrafiłem otworzyć.
W »Grand Hotelu« w M. oficjalnie zamieszkiwaÅ‚em przez dziesięć dni, aż poznaÅ‚em caÅ‚y
światek mieszczańskiego establishmentu, co okazało się nader łatwe i pożyteczne.
Ale zwykła kradzież zegarków czy drobnej biżuterii mnie nie satysfakcjonowała. Stąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •