[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czego pan szuka? - zaciekawiłem się.
- Nasz ptaszek wyrwał tę stronę nie bez przyczyny. Sądzę, \e coś miał na niej
zaznaczone. Nie zabierał jej raczej ze sobą, spalił po prostu, ale jeśli mocno naciskał
ołówek, to być mo\e zostawił jakiś ślad... I coś tu faktycznie jest - pokazał podłu\ne
wgniecenie. Teraz dla odmiany zaczął badać stronę poprzednią.
- Wieczne pióro albo raczej obsadka - ocenił. - Podkreślił sobie i zatrzasnął atlasik. W
stronie, która znajdowała się ni\ej, powstało wgniecenie, gdy rysował, a na tej, która
nakryła mapę Skandynawii, mamy odbite trzy kropki atramentu układające się w linię.
- Teraz trzeba zdobyć identyczne wydanie atlasu i porównać - błysnąłem pomysłem.
- Właśnie - wziął do ręki linijkę i starannie wymierzył, jak daleko od krawędzi kartki
znajduje się tajemnicza kreska. Zapisał wymiary na dwu kartkach, jedną wręczył mnie,
drugą schował do kieszeni.
- Rozdzielimy się - zakomenderował. - Bibliotek jest tu pewnie sporo...
Brat archiwista przyniósł nam usłu\nie ksią\kę telefoniczną. Szef doinformował się,
które licea w mieście są najstarsze... Zdziwiło mnie to.
- To mo\e być dość trudne do odszukania - powiedział. - Ksią\ka sprzed stu lat...
Mogła nie zachować się w publicznej czytelni, ale stare szkoły z tradycjami miewają
często interesujące ró\ności w swoich zbiorach. Do dzieła...
90
Z listą adresów w ręce opuściłem klasztor. Pan Tomasz poszedł w jedną stronę, a ja w
drugą. Dwie godziny pózniej siedziałem w bibliotece Liceum numer 1. Mieli atlas
Trzaski i Everta, niestety z 1905 roku, wydanie poprawione i uzupełnione, ale format
chyba się zgadzał. Telefon zawibrował mi w kieszeni. SMS od szefa:  Wracaj do
hotelu".
Szef czekał na mnie w hotelowej restauracji. Faktycznie, pora była obiadowa.
- I jak wyniki? - zapytał.
- Trafiłem na inne wydanie tego atlasu - wyjaśniłem - Wygląda na to, \e chodzi o
Trondheim.
Wyjął z kieszeni kartkę i pokazał mi. Czerniała na niej nazwa tego samego miasta.
- To w Norwegii...
- Stare miasto uniwersyteckie, dawniej stolica kraju. Mają tam jedną z największych i
najpiękniejszych katedr w Europie. Kiedyś był to wa\ny port handlowy.
Przytaknąłem.
- Teraz trzeba się zastanowić: jedziemy czy nie?
- Ale\ szefie, teraz, gdy jesteśmy na tropie skarbów...  oburzyłem się.
- Sądzisz, \e beczka dukatów ukryta w osiemnastowiecznym budynku mogła dotrwać
do naszych czasów? Przebudowy, remonty po\ary, poszukiwacze skarbów... Ale masz
rację. Zabrnęliśmy tak daleko, \e po prostu nie wypada się wycofać. Sprawdzimy. Jeśli
skarb jest tam nadal, spróbujemy go odszukać... Problem le\y gdzie indziej - spowa\niał.
- Jedziemy na własny koszt. Jeśli się powiedzie, ministerstwo zrefunduje. Jeśli nie,
zapłacimy za przejazd promem i pobyt w pora\ająco drogich norweskich hotelach, do
tego dolicz bilety na pociąg albo benzynę do naszego jeepa. A paliwo tam jest drogie.
Wyjąłem z kieszeni fiolkę, a z niej wytrząsnąłem na blat pięć pięknych, choć
malutkich rubinów.
- Okruchy skarbu barona Ungerna - domyślił się. - Nasze zabezpieczenie na wypadek
szalonych pomysłów...
- Rezerwa na takie właśnie okazje... Sprzedajmy je zatem, a za uzyskane pieniądze
mo\emy jechać tropem rabina Eliszego. Du\o za to nie dostaniemy, ale myślę, \e
wystarczy, by obejrzeć katedrę w Trondheim. Jeśli znajdziemy skarby Franka, to dobrze.
Jeśli nie, trudno...
Po obiedzie poszliśmy do jubilera po drugiej stronie ulicy.
- Chciałbym to spienię\yć... - wręczyłem mu pudełeczko z rubinami. Gdy jubiler
zajrzał do środka, jego oblicze rozpogodziło się. Długo oglądał ka\dy kamień przez lupę.
- Drobne przebarwienia, choć bez skaz. Drugi sort - ocenił wreszcie. - Ręczny szlif
fasetkowy, szkoła rosyjska, półtora razy więcej powierzchni załamania światła. Ciekawa
rzecz, jeszcze takich nie miałem w rękach. Szczerze powiedziawszy, nawet nie
przyszłoby mi do głowy tak szlifować... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •