[ Pobierz całość w formacie PDF ]

milczenie, Jim zaczął się również drzeć w niebogłosy.
- Timie, bracie mój, Timie! - ryczał, wyrywając się z moich objęć.
- Milczeć, milczeć! - szepnąłem w pasji. - Zgubisz siebie i mnie!...
- Zamordują go, zamordują!
Ponieważ leżałem na ziemi, a Jim podniósł się, nie mogłem, wytę-żyć wszystkich sił.  I~mczasem
Jim pod wpływem strachu o brata 45 szamotał się jak obłąkany. Wreszcie wywał się i skoczył
prosto mię-dzy Indian. Po chwili znikł mi z oczu. Oczywiście, powalili go na ziemię jak Tima.
Co miałem począć? Biec za nim? Leżałem dalej, jakkolwiek nale-żało się spodziewać, że Indianie
zaczną przetrząsa~ okolicę. Nieszczę-śliwi bracia Snuffle! Zamiast uwolnie pięciu jeficów,
powiększyli ich liczbę. A dalsze skutki?
Niedługo na nie czekałem. Po chwili rozległ się rozkazujący głos wodza:
- Zadeptać ogniska, żywo! Może jeszcze jakieś blade twarze są w pobliżu.
Rozkaz wykonano niezwłocznie. W tumulcie, który trwał przez chwilę, zaświtała mi w głowie
pewna myśl. Zrealizowałem ją z tą samą szybkością, z jaką się narodziła. Ogniska pogasły.
Leżałem na ziemi, więc przy blasku dogasających plam mogłem jeszcze dojrzeć, że czer-woni
krzątają się dokoła braci Snuffle, nie zwracając uwagi na pier-wszą partię jeńców. Udało mi się
szczęśliwie dotrzeć do obozu i zbliżyć do jeńców. Nie namyślając się długo, wziąłem za kark tego,
który mi się zdawał być Dżafarem, i pociągnąłem go w tył, tam, gdzie przed chwilą leżałem.
Indianie byli tak pochłonięci nowymi jeficami, że nie zauważyli mego manewru. Był to cud
prawdziwy! Znowu dzieliły nas krzaki, mogłem więc wstać i wyprostowa~ się. Należało przede
wszystkim pomyśleć o ucieczce, nie mogłem tu zostać ani chwili dłużej ! Wsadzi-wszy na plecy
związanego jeńca,który milczał jak zaklęty, zacząłem biec. Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdym
się poczuł bezpieczny, Ułożywszy nieznajomego na ziemi, wyciągnąłem nóż, przeciąłem rze-
mienie, którymi był związany i rzekłem:
- Jesteś pan wolny. Wstań i spróbuj chodzić.
- Wolny? - spytał łamaną angielszczyzną. - Więc pan nie jesteś Indianinem?
- Nie. Miałem zamiar oswobodzić pana, ale nie spodziewałem się,
46 że nastąpi to właśnie w ten sposób i w tak optakanych warunkach. Dopiero teraz nieznajomy
podniósł się powoli, ujął mnie za ręce i - Allah, Allah! Jestem wolny, wolny, wyzwolony ze
szponów tych diabłów! Powiędz mi, sir, kim jesteś! Muszę wiedzieć, komu zawdzię-czam
wyzwolenie.
- O tym pózniej. Teraz musimy uciekać. Słyszysz krzyki czerwono-skórych? Zauważyli żeś
zniknął, sir, za chwilę rozpoczną poszukiwa-nia i pościg. Nie możemy tracić ani jednej chwili. A
spróbuj, czy będziesz mógł iść o własnych siłach.
Uszedłszy kilka kroków, zachwiał się i oświadczył:
- Nie mogę, sir. Byłem za mocno związany; nie czuję nóg. Za chwilę upadnę.
- W takim razie będę pana niósł.
- Jakże, sir, uniesiesz taki ciężar?
- Pshaw. To drobnostka. Muszę mieć tylko wolne ręce, gdyż trzeba będzie wdrapać się na ten
stromy szczyt. Wezmę pana na plecy; trzymaj się mocno. Załóż mi ręce na szyję. No, jazda!
Włożyłem pocięte rzemienie do kieszeni aby nie zostawiać India-nom śladów ucieczki.
Nieznajomy ociągał się z przyjęciem mej propozycji. Ponieważ każda zmarnowana chwila mogła
spowodować katastrofę, wziąłem go na plecy i zacząłem jak najszybciej wdrapywać się na szczyt.
Dotarłszy na górę zdjąłem go z pleców, oświadczył bowiem, że krew cyrkuluje już normalnie i jest
przekonany, że będzie mbgł iść o własnych siłach. Zatrzymałem się tu na chwilę, by posłuchać, co
się dzieje w dolinie. Na dole panowała zupełna cisza; czenwoni musieli się liczyć przecież z
możliwością, że w pobliżu znajduje się większa ilość białych. Musieli ich szukać po ciemku, więc
o odnalezieniu mych śladów nie mogło być chwilowo mowy. Jutro ślady będą zupełnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •