[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całkowicie o skromności. - Moja Meg jest wyjątkowa!
- Naturalnie - przytaknął Josh, przysuwając do ściany z
kolejny stół. - Ach, i jeszcze coś znalazłem.
- Co?
Josh odstawił stół i nagle znalazł się tuż przy Libby.
- Oboje lubimy się całować - ogłosił, przyciągając ją do
siebie. - Oczywiście, ja z tobą, a ty ze mną, inne osoby
wykluczone.
Libby nie zaprzeczała, ponieważ byłoby to kłamstwem
wołającym o pomstę do nieba. Uwielbiała całować się z
Joshem Gardnerem, choć jeszcze przed tygodniem każdego,
kto powiedziałby, że pocałunki z tym panem staną się jej
ulubioną rozrywką, wyśmiałaby bezlitośnie.
- Pan jest nadzwyczaj pewny siebie, panie doktorze -
zauważyła z przekąsem, obejmując Josha za szyję.
- O, coś nowego! Czyli nie jestem już arogancki?
- Jesteś, jesteś, ale podczas całowania ta akurat cecha jest
jak najbardziej pożądana - powiedziała łaskawym tonem
Libby. - Ktoś, kto jest bliski ideałowi, może pozwolić sobie na
szczyptę arogancji.
- Czy pani daje mi do zrozumienia, że całuję, hm... nie
najgorzej?
- Może - mruknęła Libby, zajęta obsypywaniem jego
policzków drobnymi pocałunkami.
- Pani też jest w tym niezła.
Josh spojrzał nagle w górę i uśmiechnął się.
- Znajdujemy się w bardzo adekwatnym miejscu!
Dokładnie nad ich głową wisiał wspaniały bukiet z
jarzębiny i jemioły, jedna ze świątecznych dekoracji, którymi
przyozdobiono salę Zwiętego Gerta.
- Nie mamy więc wyboru - powiedziała cicho Libby,
czując falę ciepła, ogarniającą jej ciało. I wtedy usłyszała
cichy szept:
- Kocham cię, Libby.
Ciepło znikło, znikło wszystko, co było miłe, pociągające,
bezpieczne. Znów wrócił strach.
- Nie!
- Libby...
Jedno słowo, naznaczone ogromnym bólem. Ale Libby
McGuiness wsłuchana była tylko we własny lęk.
- Nie mów tego, Josh!
- Dlaczego? Libby, ja ciebie kocham.
- Nieprawda.
Jest tylko samotny. Wrócił do rodzinnego miasta, w
którym wiele się zmieniło, pewnie dlatego czuje się tu obco. A
ona... po prostu spodobała mu się, pociąga go jako kobieta.
Zresztą, co za różnica, wszystko jedno. Przede wszystkim
tego, co czuje Josh, na pewno nie można nazwać miłością.
- Libby, proszę! Ja... nie chciałem poddać się temu, sama
wiesz, co sobie obiecałem. Ale nic nie poradzę. Nie potrafię
uciec od tego uczucia, jest coraz głębsze i silniejsze. To
zaczęło się chyba już wtedy, kiedy zobaczyłem cię po raz
pierwszy.
- Nie sądzę - skomentowała chłodno Libby, wysuwając
się z jego objęć. - Podczas naszego pierwszego spotkania
kłóciliśmy się o to, kto z nas zle zaparkował swój samochód.
Potem zaprzyjazniliśmy się i chyba trochę przesadziliśmy z
okazywaniem uczuć. Ale to nieważne. Powinieneś wiedzieć,
że ja mogę ofiarować ci jedynie przyjazń. Nic więcej.
- Jesteś pewna?
- Tak, najzupełniej pewna - powiedziała Libby, ruszając
do drzwi. - Muszę jechać do domu.
- Nie musisz! Po prostu uciekasz ode mnie! Poddajesz się.
A tyle razy walczyłaś ze mną do upadłego. Dlaczego teraz
składasz broń? Boisz się przegranej? A może chcesz nam coś
za wszelką cenę udowodnić?
- Nie będę walczyć, Josh - powiedziała Libby, sięgając po
płaszcz. - Bo nie chcę, żeby ktoś znowu mnie zranił.
Patrzył, jak Libby wkłada płaszcz i drżącymi palcami
usiłuje zapiąć go chociaż na jeden guzik.
- Odwiozę cię.
- Nie trzeba.
- Oczywiście! Dumna Libby McGuiness nie potrzebuje
niczego i nikogo.
Nieprawda, mylił się. Libby potrzebowała Meg, a Meg
potrzebowała matki. Zawsze tak było, i zawsze tak będzie.
Oto i sens oraz treść jej życia.
Próbowała wyjść, ale Josh stanął w drzwiach.
- Powiedziałem, że odwiozę cię do domu.
- Dobrze, skoro tak nalegasz. Nie będę musiała dzwonić
po taksówkę.
Poszła za nim do zielonego vana. Oboje milczeli, wiedząc,
że nie ma już nic do powiedzenia. Wszystko się skończyło, z
powodu tych trzech słów. których Josh nie powinien był
wypowiedzieć. W milczeniu wsiedli do samochodu. Libby
czuła, że Josh aż kipi z gniewu, a przecież ona wcale nie
chciała go zranić. Był dla niej kimś ważnym, choć teraz na
pewno by w to nie uwierzył. To oczywiste, że wiele ich
łączyło. Oboje mieli za sobą kilka ciężkich przeżyć, można też
powiedzieć, że oboje byli na zakręcie. Lubili czarną kawę,
stare filmy i burzliwe dyskusje, na ogół też udawało im się
dojść do porozumienia. Josh podobał jej się, a i ona, z całą
pewnością, nie była mu obojętna. Ciągnęło ich ku sobie. Ale
czy to jest miłość?
Libby z ulgą powitała moment, kiedy van nareszcie
zatrzymał się na podjezdzie.
- Dziękuję, że mnie podwiozłeś - powiedziała cicho. - Do
widzenia, Josh.
- Poczekaj!
Jego głos, zwykle dzwięczny i mocny, teraz łamał się.
- Powiedz, Libby, co mam zrobić, żeby cię przekonać?
Przecież ja naprawdę ciebie kocham.
- Josh, to bez sensu - powiedziała Libby smutno. - W
twoim życiu dzieje się teraz tyle nowego i nie miałeś czasu
zastanowić się nad swoimi uczuciami. A przecież tu chodzi o
coś więcej niż umówienie się na randkę. Josh, ja nie mogę
ryzykować. Ze względu na Meg.
- Zasłaniasz się Meg.
- Nie, nie zasłaniam się, Ale...
Nie dokończyła. Ramiona Josha objęły ją z rozpaczliwą
siłą, jakby nigdy nie miały jej wypuścić. A pocałunek - prawie
zabolał.
- Nie uciekniesz, Libby! - powiedział chrapliwym,
zmienionym głosem. - Nie uciekniesz od tego, co narodziło się
między nami, co istnieje na pewno i czego nie wolno
zmarnować. %7ładne z nas nie szukało nowej miłości. Ona sama
przyszła. Libby, ja rozumiem. Przez tyle lat byłaś zdana tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •