[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odpowiedni cel znalezliśmy kilka przecznic dalej, poznając go po szkielecie
tkwiącym w żelaznej klatce wiszącej nad ogromnym wejściem.
- Aadny znak cechu - przyznałem. - I pomyśleć, że bardziej by pasował drewniany
arghan.
- To praktyczniejsze. Szczątki ostatniego złodzieja, którego złapali.
- Mili ludzie.
- To wszystko kwestia tradycji, osobiście nic do niego nie mieli - pocieszyła mnie
Bibs. Ostatecznie to nie ona miała kraść.
Niezbyt podniesiony na duchu ruszyłem za nią ku parze wyjątkowo mało
urodziwych ciężarowców opartych o włócznie i osłaniających obitą żelazem furtkę.
- Hogh - oświadczyła Bibs, spoglądając na nich nieżyczliwie.
Odpowiedzieli podobnym stwierdzeniem i użyli kołatki. Furtka uchyliła się,
ukazując następny zespół, tyle że dwakroć liczniejszy i z mieczami. Drzwi zostały
zatrzaśnięte i zaryglowane, nas zaś poprowadzono przez mroczną sień na okolony wysokim
murem podwórzec. Mur ten zwieńczały okazałe ostrza i ozdabiali kolejni wartownicy. Bliższe
oględziny wykazały, że nie był to klasyczny mur, ale dachy budynków. Na środku podwórza
siedział hogh we własnej osobie. Za siedzisko służyła mu podłużna skrzynia przykryta
poduszkami, przed słońcem chronił go płócienny daszek, a przed wrogim światem następnych
dwóch wartowników uzbrojonych w piki.
- Założę się, że na niej śpi - mruknąłem cicho.
- Wygrałeś.
Szef całego interesu był tak nadskakujący i miły, że robiło mi się niedobrze. Widząc
wyjętą przez Bibs gotówkę, kazał pomocnikom otworzyć skrzynię. Przyjrzałem się jej
wnętrzu ze sporym zainteresowaniem, strażnicy zaś bliżej przyjrzeli się mojej osobie.
Skrzynia podzielona była na kilka przegródek, a każdą z nich wypełniały skórzane worki i
woreczki. Jeden z tych ostatnich został właśnie wyjęty, a skrzynia zamknięta i obłożona
ponownie poduszkami. Z westchnieniem ulgi stary zasiadł znów na swoim miejscu i zaczęło
się targowanie. Ja natomiast, udając znudzenie, zlustrowałem otoczenie. Zdrętwiałem.
Sytuacja nie wyglądała wesoło. Na noc zamykają z pewnością to wszystko na trzy spusty. Do
wejścia przez mur zniechęcała konieczność przekradania się przez pordzewiałe żelastwo i
liczna straż. Potem trzeba by zejść na dół, dać staremu w łeb, otworzyć skrzynię, zabrać
worek albo i kilka, i prysnąć tą samą drogą. Przy tej okazji trzeba by się liczyć z możliwością
zadzgania, pocięcia na plasterki, spałowania i czego tam jeszcze. Nie był to najlepszy z
możliwych sposobów zwiększenia naszych funduszów. Konieczna była tu brutalna siła, a w
tym nigdy nie czułem się specjalistą. Ponadto stara prawda głosiła, że i Herkules dupa, kiedy
mieczy kupa, i z tym się zgadzałem. Potrzebny był zupełnie nowy plan.
Aatwiej wyjść, niż wejść... Coś zaświtało mi w głowie. %7łeby nie dać poznać po
sobie, że intensywnie główkuję, wykrzywiłem się do najbliższego strażnika. Odpowiedział mi
tym samym. Wyszło mi, że przy odrobinie szczęścia skok powinien się udać, co więcej, było
to jedyne technicznie wykonalne rozwiązanie. Majtnąłem wiec zniecierpliwony pałką i
zwróciłem się do Bibs.
- Pospiesz się, panienko, bo będziemy tu nocować.
- Co proszę?
- Słyszałaś. Wynajęłaś mnie, obiecując dobrą płacę za niezbyt długą pracę. Praca
dłuży się coraz bardziej, a płaca wygląda coraz mniej atrakcyjnie.
Gdyby hogh nie znał esperanto, cały plan zapewne wziąłby w łeb, sądząc jednak po
natężeniu z jakim przysłuchiwał się naszej rozmowie, musiał wszystko świetnie rozumieć.
Pozostało zatem kontynuować z nadzieją, że nie przygotowana dziewczyna podejmie grę w
ciemno.
- Słuchaj no, ty przerośnięty cymbale. Za połowę ceny mogę mieć lepszych od ciebie
- parsknęła, reagując jak należy. - %7ładen taki z bicepsami zamiast mózgu nie będzie mi
mówił, jak mam załatwiać interesy!
- Tak? No to wymawiam posadę! - wrzasnąłem, celując w nią pałką.
Drewno przeleciało milimetry od jej głowy, poprawiłem zatem rękojeścią w czoło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]