[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pierwszy raz w \yciu opowiedział komuś, \e jego mał\eństwo
wcale nie było tak bardzo udane, jak sądzono. Kiedy
zrelacjonował Merrellowi szczegóły śmierci Clarissy,
przyjaciel wydawał się wstrząśnięty. W swoim czasie miał
zastrze\enia co do tego mał\eństwa, ale potem, podobnie jak
wszyscy, uwa\ał, \e jest ono szczęśliwe.
Skręcili w następną nieznaną uliczkę.
126
- Nie krępuj się, Monty. Czemu nie powiesz  A nie
mówiłem ? Przecie\ właśnie to chodzi ci teraz po głowie.
- Wcale nie! - odparł Merrell, a w kącikach jego ust
pojawił się smutny uśmieszek. - W gruncie rzeczy myślałem
tylko o tym, do jakiej wprawy doszedłeś przez te lata w
ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć. Nie sądzę, \eby było w
tej chwili w Brighton więcej ni\ dziesięć osób, które
podejrzewają, \e twoja znajomość z panną Robiną Perceval to
coś więcej ni\ zwykła przyjazń.
- Owszem, w tym jestem dobry - przyznał Daniel z
niemałą satysfakcją.
Montague przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu.
Wreszcie spytał:
- Chyba nie masz \adnych wątpliwości, co? Panna
Robina Perceval jest absolutnie urocza. Ju\ dawno temu w
Londynie mówiłem ci, \e idealnie nadaje się na twoją \onę.
- O ile pamiętam, bardzo się starałeś, \eby mieć okazję
do wyrobienia sobie takiego poglądu - odparował Daniel,
nieraz bowiem spotkał w Londynie przyjaciela
rozmawiającego z Robiną w jakimś odludnym zaciszu. -
Gdybym nie był całkiem pewien, \e taki zaprzysięgły stary
kawaler nie stanowi zagro\enia, mógłbym nawet wpaść z
twojego powodu w szał zazdrości.
- Z tego, co zaobserwowałem przez ostatnie tygodnie,
nikt inny równie\ nie stanowi zagro\enia. -Montague kpiąco
spojrzał na niego z ukosa. - Dlaczego więc celowo
powstrzymujesz się z wyra\eniem swoich zamiarów wprost?
- Poniewa\, mój drogi ciekawski przyjacielu, uwa\ałem,
\e nie nadszedł jeszcze na to stosowny czas, a kilka tygodni
zwłoki niczemu nie zaszkodzi. Nie dla własnego dobra -
ciągnął - postanowiłem poślubić Robinę na długo przed tym,
nim opuściliśmy stolicę.
Znów na jego ustach pojawił, się smutny uśmiech.
127
- Gdy pod koniec zeszłego roku pierwszy raz zacząłem
rozwa\ać sugestię części rodziny i wielu przyjaciół, między
innymi twoją, \e powinienem się ponownie o\enić, myślałem
jedynie o moich córkach, a nie o sobie. W końcu doszedłem do
wniosku, \e jeśli uda mi się znalezć szlachetnie urodzoną,
dobrze wychowaną kobietę, która troskliwie zajmie się
dziewczynkami i odpowiednio poprowadzi dom, to powa\nie
zastanowię się nad powtórnym o\enkiem. Nie muszę dodawać,
\e o miłości nawet nie pomyślałem. A potem pojechałem do
Londynu i poznałem córkę pastora z Abbot Quincey.
- I natychmiast wszystko się zmieniło - podchwycił
Montague, ale Daniel, zawsze prawdomówny do przesady,
pokręcił głową.
- Nie. Nie natychmiast. W ka\dym razie nie przez
pierwsze kilka tygodni - wyjawił ku zaskoczeniu przyjaciela. -
Owszem, polubiłem ją od razu. Spełniała wszystkie warunki,
które postawiłem, była ładna, nie zepsuta kaprysami i pogodna.
Poza tym miała trzy młodsze siostry, umiałaby więc
zaopiekować się dziewczynkami. Postanowiłem lepiej ją
poznać i z czasem ku swemu zaskoczeniu przekonałem się, \e
zaszło coś nieprzewidywalnego. Polubiłem ją znacznie
bardziej... - Skrzywił się. - Nie, bądzmy całkiem szczerzy... Ze
zdumieniem odkryłem, \e wbrew wszelkiemu
prawdopodobieństwu zakochałem się w pannie Robinie
Perceval. Tym razem ujęła mnie nie tylko miła twarz.
Naturalnie byłem świadom, \e chocia\ moja matka bardzo
sprzyja naszemu związkowi i robi wszystko co mo\e, \eby do
niego doprowadzić, podobnie zresztą jak matka Robiny, to
sama panna...
- Nie \artuj. Ta panna cię po prostu uwielbia -zapewnił
go Montague, a ton jego głosu dowodził, \e nie \ywi
najmniejszych wątpliwości. - Ta urocza twarzyczka
promienieje, ilekroć jesteś w pobli\u.
128
Danielowi złagodniały rysy, w ciemnych oczach pojawił się
ciepły blask.
- Ostatnio zacząłem dochodzić do przekonania, \e być
mo\e Robina widzi we mnie jednak kogoś więcej ni\ tylko
przyjaciela.
- Na pewno masz rację. Có\ więc cię wstrzymuje, na
miłość boską?
- Sam nie wiem. - Daniel zdjął kapelusz i ze
zniecierpliwieniem przeczesał włosy, a przy okazji pierwszy
raz względnie przytomnie potoczył wzrokiem dookoła. - Gdzie
my, u diabła, jesteśmy? - Zatrzymał wzrok na gospodzie u
wylotu wąskiej uliczki. - Wejdzmy tam. Po takiej
bezsensownej włóczędze człowiekowi strasznie chce się pić.
Montague skrzywił się z niechęcią i z rezygnacją poszedł za
towarzyszem. Gospoda nie była na poziomie, do jakiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •