[ Pobierz całość w formacie PDF ]
katastrofa; kupiła sobie gdzieś wielkie dobra - Twoja siostra nie pamięta, gdzie -i w ogóle się nie
widują. Jednakże pani Smith, krewna Willoughby'ego z Allenham, przebaczyła mu przed śmiercią - to
uwodziciel i łajdak, ale ożenił się z panną Grey, wartą pięćdziesiąt tysięcy funtów, a za to można
wybaczyć wszystkie grzechy świata. Wróciwszy zatem do łask pani Smith, odziedziczył Allenham
Court, jej piękny dom w Devonshire; sam przebywa w swym majątku, Combę Magna w hrabstwie
Somerset, gdzie pani Willoughby nigdy go nie odwiedza.
Dziwne to doprawdy, że z Somersetshire, które jest tak od nas odległe, Willoughby przyjeżdża konno
do Barton Cottage -bo właśnie tam zmierzał, zapewniam Cię.
Jednak mimo tych bogactw, które odziedziczył teraz ów młody człowiek, oraz żony, która sama się
utrzymuje (i, jak słyszę od koniuszego, płaci za jego konie), wciąż cieszę się, że Marianna usłuchała
mej doskonałej rady i wyszła za pułkownika Bran-dona; jest znacznie bardziej stateczny, i taki dobry i
oddany. Obawiam się, że jego kłopoty wynikają z zawodu miłosnego, kiedy to mając ledwie
dwadzieścia lat kochał się w swojej kuzynce, Elizie. Powoli reaguje na serdeczne gesty i nie jest ży-
wiołowy, Charlotto - i chociaż zgodziłabym się, gdybyś mi rzekła, iż pan Palmer też nie jest
żywiołowy, to przynajmniej znajdujesz go niezwykle śmiesznym - a pułkownik Brandon stanowczo
śmieszny nie jest.
Doszło już do tego, że używam farbek małej Anny Marii -kończę ten list, córeczko najmilsza,
fioletową barwą, aż goto-waś uwierzyć, że wszyscy tu w Devonshire są ufarbkowani (muszę
przyznać, że to straszna udręka słać trzy mile po mięso czy choćby atrament; nie wiem, jak Twoja
siostra to znosi).
Musimy stać po stronie pułkownika Brandona. Nie mam wątpliwości, że Willoughby, który nigdy nie
zapomniał pani Brandon, przybył do Barton Cottage, aby nadskakiwać pani Dashwood - śmiem
twierdzić, że przepraszał za sposób, w jaki po-
traktował Mariannę - i na dokładkę, gdyby się udało, uwieść Małgosię, choć mała ma dopiero
piętnaście lat; jest jednak równie ładna, jak jej siostra, a takiego łotra, jak Willoughby, pociąga jeszcze
urok zakazanego owocu - boć przecież jest za młoda, aby wyjść za mąż bez zgody rodziców...
Powinnam ostrzec panią Dashwood. Jeżeli jutro będzie ładnie, przejdę się tam i zaproponuję wizytę w
Delaford, a wówczas cała historia odwiedzin Willoughby'ego, jego smutek z powodu nieszczęśliwego
małżeństwa - skutku wyłącznie jego ogromnych długów - i temu podobne okoliczności wyjdą
zapewne na jaw.
Koniuszy, kiedy zaniosłam jego żonie słodkie bułeczki i siedziałam przez chwilę w ich domku, mówił
mi również, iż wszyscy oprócz pani Brandon wiedzą, że dziecko miłości z młodych lat pułkownika -
córka oraz jej z kolei nieślubne niemowlę zamieszkują odludny zakątek dóbr w Dorsetshire. Biedna
Marianna... Pomyśl tylko, Charlotte, jak Ty byś się czuła, gdyby pan Palmer miał taką rodzinkę
upchniętą gdzieś w Cleveland. Byłabyś oburzona i, doprawdy, miałabyś rację.
Teraz skłaniam się na stronę Willoughby'ego i myślę sobie, że Marianna powinna była wyjść za niego.
Pani Smith pewnie by i tak mu wybaczyła, dzięki Bogu, chłopiec ma na to dość wdzięku.
Oprócz tego koniuszy sir Johna powiedział mi, że jest inny powód, dla którego Willoughby jezdzi w
stronę Eggardon, do najdzikszej części majątku pułkownika Brandona; jest on ojcem dziecka, które
przebywa tam ze swą biedną matką, córką pułkownika. Tak, Charlotte, teraz już wiadomo, że piknik
owego letniego dnia w Whitwell nie odbył się dlatego, że pułkownik musiał pilnie jechać do Londynu
właśnie w sprawie swej córki, brzemiennej i porzuconej przez Willoughby'ego.
Nie mam wątpliwości, że John Willoughby to bardzo wielki łajdak i rozrzutnik. Lękam się jednak
tego, co poczuje Marianna, dowiadując się, że wnuczka pułkownika (tak twierdzi żona koniuszego,
której obiecałam słodkich ciasteczek na tydzień, jeśli tylko uda mi się pojechać po nie do Honiton) jest
dzieckiem Willoughby'ego, które on uwielbia i bardzo często odwiedza.
Kto by to pomyślał, Charlotte? Czy łotr tak się nawrócił, że pokochał dziecko? Co zrobi pułkownik
Brandon, gdy składając wizytę swoim podopiecznym trafi na Willoughby'ego...?
Nie mam słów, takie to śmieszne. Tego jednak, co teraz powiem, nie wolno Ci, Charlotte, zdradzić
żywej duszy.
Albowiem żona koniuszego wyznała mi szeptem, że Marianna jest brzemienna i przy tym zle się
czuje; nigdy nie miała zdrowia żadnej z moich córek, poza tym gorączka bardzo ją osłabiła. Teraz,
kiedy pułkownik uznał za konieczne wyjechać do Walii, Marianna mogłaby ciężko odchorować
wiadomość o tym, gdzie umieścił swą córkę i jej dziecko. A już drżę cała na myśl, co by się stało,
gdyby - gorzej jeszcze - poznała imię tego, który gości tak często w ich skromnym domostwie...
Wydaje mi się, że Lucy Steele - a raczej pani Robertowa Fer-rars; muszę pamiętać, by tak się do niej
zwracać - zapewne ucieszyłaby się z moich odwiedzin u niej, w Delaford. Doktor Davis, mąż jej
siostry, Nancy, jest lekarzem rodziny Brandonów i opiekuje się biedną Marianną.
Farba już całkiem wyschła, a psy wlazły na stół i wypiły wodę, którą zwilżałam pędzelek.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej, kochana Charlotte, jak zresztą wszyscy z Barton Park; muszę też
dodać, że panna Małgorzata Dashwood, która gania między Barton Park i dworem jak opętana,
zdradza takie same oznaki zakochania w tym łotrze, Johnie Willoughbym, jak w zeszłym roku jej
siostra - ale też w okolicy brak młodych dżentelmenów, którzy by mogli ją trochę rozerwać, a do balu
daleko...
Twoja kochająca Matka
Eleonora Ferrars do Marianny Brandon
4 marca 1812
Moja Droga Marianno!
Na list Twój mogę odpowiedzieć tylko krótko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]