[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ale zrobisz coś gorszego, już ja znam twoje sprawki. Otoczył go
ramieniem i spojrzał mu w oczy.
 Zapomnisz niebawem, ty zawsze zapominasz. I nie zdajesz sobie
sprawy, że to ja potem płacę za twoje wybryki.
 Będzie dużo kosztować?  zapytał go Robin.
 Ta szyba, myślisz? Nie tyle, być może, co głowa Jacka, gdybyś ją
rozłupał. A o to ci chodziło, taki miałeś zamiar.
Wyrzekł te słowa, jakby lekko wzburzony. Robin przygarnął głowę do
niego.
Dick zignorował ten objaw czułości.
 Musisz z tym zerwać  ciągnął poważnie.  Jeśli nie opanujesz się w
porę, będzie jeszcze większy kłopot, daleko może większy, niż wszystkie do
tej pory. A nie chciałbyś, sądzę, opuścić mnie na zawsze?
 Opuścić cię, Dicku?  wybełkotał Robin. Zerwał się nagle na równe
nogi.  Opuścić cię, Dicku?  powtórzył z rozpaczą.  Iść do więzienia?
Dick przytaknął. Coś w tym rodzaju. Robin spojrzał w nagłym obłędzie.
 Dicku!  zawołał.  Ale ty, ty nie pozwoliłbyś na to, by zabrano mnie
od ciebie?
 Gdybyś wyrządził komu szkodę, lub dotkliwie go ranił, nie mógłbym już
wówczas temu zapobiec. Nie próbowałbym nawet.
 Zabiłbym się wtedy. Nie przetrwałbym tego, gdybym musiał cię
opuścić.
Spojrzał przed siebie, jakby dostrzegł jakąś wizję wśród cieni wieczoru. 
Nie pozwala się w więzieniu popełniać samobójstw. Kto próbuje to zrobić,
zostaje odgrodzony i skuty łańcuchami. Trwa to tak długo, aż powróci do
zmysłów. Dla upornych i dzikich są gorsze kary. Traktowani jak zwierzęta,
stają się istotnie czymś zgoła podobnym. Dla tych już nie ma ratunku na
ziemi. Może im tylko pomóc Bóg.
Wzdrygnął się nagle i przygarnął swego brata jeszcze bliżej do siebie.
Po chwili dodał:
 Taki to jest koniec nieokiełznanych i niesfornych, nie mogących się
poskromić w swej żądzy niszczenia. Ratuj się, chłopcze, póki jeszcze nie jest
za pózno. Ja ci już nie mogę w tym względzie dopomóc.
Robin z rozpaczą zawisnął mu na szyi.
 Ale nie chciałbyś, bym odszedł, prawda, że byś nie chciał?
 Wielki Boże!  wykrzyknął Dick.  Wolałbym raczej oglądać twojego
trupa!
Zaległo milczenie.
Robin pochwycił rękę brata i przygarnął ją mocno do obrzmiałych powiek.
* * *
Gdy pół godziny pózniej Dick podążył drogą ku dworowi, niebo się pokryło
czarnymi chmurami. Burza wisiała nieomal w powietrzu. Dick wprawdzie
sądził, że dotrze do celu bez żadnej przeszkody, ale zaledwie się znalazł w
połowie drogi, doleciały go z oddali pierwsze pomruki. Zaczęło grzmieć.
Dzwignął ramiona i pośpieszył dalej. Nie było teraz sensu zawracać do domu.
Sprawa, z którą ruszył, była pilna i nagląca, a rysy jego twarzy, cokolwiek
zaostrzone, ujawniały niezbicie, że decyzja, którą powziął, jest silna i
stanowcza.
Powłokę nieba przeszyła po chwili pierwsza błyskawica. Nastąpił grzmot,
tym razem silniejszy, zaś Dick zrozumiał, że należało jeszcze bardziej
przyśpieszyć kroku, jeśli nie chciał się spotkać z grożącą ulewą. Nie
namyślając się wiele, począł więc biec, przemierzał swą drogę lekko i
miarowo, z głową wzniesioną, z odrzuconymi łokciami, zdradzając swym
krokiem, umiejętnym i celowym, doświadczonego praktycznie i biegłego
sportowca. Znalazł się właśnie na linii zakrętu, widział już nawet w oddali
mury dworu, gdy nagle usłyszał szelest gałęzi i ujrzał jakąś postać
wyłaniającą się z lasu. Zawrócił niezwłocznie i podbiegł na spotkanie
zbliżającej się osoby.
 Dziękuję za uprzejmość  odezwała się Julia.  Na domiar za chwilę
jeszcze grozi nam deszcz.
 Cóż się pani stało?  zdumiał się Dick. Ujął jej rękę. Zaśmiała się
wprawdzie, ale z widocznym trudem.
 Nic niezwykłego  odparła z prostotą.  I nic też takiego, co
uzasadniłoby mą śmiałość, że zawołałam na pana. Nastąpiłam niezręcznie i
nadwyrężyłam nogę. Boli mnie teraz i utrudnia chodzenie.
 Proszę oprzeć się na mnie  rzekł Green.
Ujęła jego ramię, blada na twarzy, lecz dzielnie uśmiechnięta.
 Silniej!  zawołał.
Usłuchała wezwania i wsparta na Dicku, ruszyła z trudem w kierunku
gościńca. Kolumb, jak zawsze, uwijał się za nią.
 Boję się  rzekł.  Gdy złapie nas ulewa, zmokniemy do nitki.
Spojrzał na niebo.
 Wytrzyma jeszcze chwilę. Ale dokąd pani szła, że znalazła się w lesie?
 Do pana  rzekła.
 Do mnie?  zawołał. Spojrzał jej w twarz.  A w jakiej sprawie?
 W sprawie Robina. Nie znajdowałam się w wozie, gdy się zdarzył
wypadek, ale dowiedziałam się o wszystkim z ust pani Fielding. Czy surowo
potraktował pan biednego chłopaka?
 Pani śpieszyła z odsieczą?  zaśmiał się Green.
 On nie wiedział, co robi  poczęła go bronić.  Nie powinno się go
sądzić wedle pospolitych norm, to nie byłoby słuszne. Na tle wydarzenia na
pewno spoczywa jakiś powód łagodzący  nie wiadomo tylko, jaki. Ale nie
postąpił pan chyba zanadto surowo? Za dobrze pana znam, abym mogła w to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •