[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wymykaliśmy się z domu i spaliśmy na polach. - Uśmiechnął się na wspomnienie tamtych czasów.
- Uwielbiałem leżeć w stogu siana i patrzeć na gwiazdy. Kiedy bracia zasypiali, zaczynałem
marzyć. Gwiazdy, które świecą nad nami, to te same ciała niebieskie, które wiodły Marco Polo do
Chin i ukazywały Kolumbowi drogę do Nowego Zwiata. Jeszcze zanim wysłano mnie do szkoły,
wiedziałem, że będę za nimi podążał. Dla mnie gwiazdy oznaczały przygody, niebezpieczeństwo,
wyzwania. Były świadkami śmierci Chrystusa, bitew krzyżowców i zwycięstw Karola
Wielkiego. Czuję się taki mały w ich obecności.
- Jakoś sobie nie wyobrażam pana jako człowieka małego formatu. - Uśmiechnęła się. - Nie takie
słowo przychodzi mi do głowy, gdy o panu myślę.
- A często myśli pani o mnie?
Otworzyła szeroko oczy, słysząc tak bezpośrednie pytanie.
- Częściej, niż powinnam - wyznała.
Krew zawrzała mu w żyłach. Miał ochotę wziąć ją za rękę, Nie powstrzymały go jej słowa.
- A jednak nie mogę panu ofiarować niczego więcej poza przyjaznią.
- Dlaczego pani tak twierdzi?
Zaczynała rozumieć, jakim człowiekiem jest James Ferrington. Wiedziała, że jeśli ten mężczyzna
czegoś zechce, ,nic go nie powstrzyma, dopóki tego nie dostanie. Ale jej nie będzie miał. Jest
bezpłodna. %7ładen mężczyzna nie chciałby kobiety, która nie może urodzić mu dzieci.
Zamknęła oczy modląc się, by potrafiła od niego uciec.
- Muszę wracać do towarzystwa. Powinnam przeprosić lorda Wamseya.
- Nie! Dopóki nie usłyszę pani wyjaśnienia. Cokolwiek pani uczyniłem, przepraszam. Wszystko
naprawiÄ™.
Uniosła rękę, nie chcąc, aby się obwiniał.
- Nie chodzi o pana. Moja odpowiedz byłaby taka sama wobec każdego mężczyzny. Nie powinnam
była przychodzić na bal do Elizabeth, ale przyznam, że nie żałuję. Dzisiejszy wieczór był specjalny.
Jak w jednej z tych irlandzkich bajek, w których spełniają się życzenia. Ale to nieprawda. To
zupełnie niepodobne do pańskich gwiazd. Bardzo mi przykro.
Uniosła rąbek sukni i odwróciła się do drzwi. Odważnie wziął ją za rękę.
- Panie Ferrington ...
- Nie wymyśliła pani życzenia.
- %7łyczenia? - powtórzyła.
- Patrząc na gwiazdy. Jeśli wierzy pani w irlandzkie baśnie, powinna pani wiedzieć, że w taką
magiczną noc jak ta spełni się każde pani życzenie.
PopchnÄ…Å‚ jÄ… delikatnie z powrotem do balustrady.
- Proszę spojrzeć. Wszystkie gwiazdy czekają na panią.
Nie może pani odejść. Jeszcze nie teraz.
Jego głos był hipnotyzujący. Kiedy stał tak blisko niej, Caroline nie miała sił, by mu się
przeciwstawić. Spojrzała w górę i zagubiła się w blasku gwiazd i aksamitnej ciemnej nocy. Na
niebie świecił księżyc w pełni, ale jego światło przy blasku gwiazd nie znaczyło nic.
- Proszę wymyślić życzenie.
Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Zadrżała lekko, bardziej z powodu swych myśli niż
chłodu nocy.
Jakby chcąc ją ogrzać, otoczył ją opiekuńczo ramionami.
Ogarnęła ją pokusa, by oprzeć się na jego piersi i odprężyć się.
Wyprostowała się.
- A pan? Czy nie wypowie pan swego życzenia?
- Zróbmy to razem. Proszę wybrać gwiazdę.
Spojrzała na tysiące gwiazd i wybrała tę, która błyszczała mocniej niż inne.
- Ta - wskazała.
- Dobry wybór. To Gwiazda Północna, która zawsze prowadzi zagubionych. A teraz proszę
zamknąć oczy i wymyślić życzenie. Gotowa?
Skinęła głową.
- Raz. Dwa. Trzy.
Miała życzenie. Pragnęła powiedzieć mu, że nie może mieć dzieci. Chciała, aby jej bezpłodność nie
miała dla niego żadnego znaczenia.
- O czym pani pomyślała? Zmusiła się do śmiechu.
- Nie mogę panu powiedzieć. Jeślibym to uczyniła, życzenie by się nie spełniło.
- Czy to kolejna irlandzka bajka?
- Proszę mi powiedzieć, jakie było pańskie życzenie.
Natychmiast spoważniał.
- Chciałbym, aby mi pani zaufała. - Pocałował ją w rękę.
Caroline chciała uwierzyć, że mężczyzna potrafiłby ją pokochać i zaakceptować fakt, że nie może
dać mu dzieci.
Ogarnęło ich wszechpotężne, prawdziwe uczucie. Powoli pochylił głowę. W niemej reakcji uchyliła
usta, czekając na jego pocałunek.
Nagle drzwi otworzyły się. Pojawił się w nich jakiś mężczyzna, ale zdziwiony, że zastał kogoś na
balkonie, wymruczał przeprosiny i wrócił na salę. Urok chwili prysnął.
- Musimy wracać. - Zrobiła krok w kierunku sali, ale złapał ją za rękę .
- Jeden taniec. Tylko o to proszÄ™.
Spojrzała na niego, skąpanego w świetle księżyca. Wyglądał tak ujmująco. Trudno było mu
odmówić. Lekki powiew wiatru zatańczył w fałdach jej sukni i poruszył piórami czepka. Poczuła,
jak ogarnia jÄ… gorÄ…czka.
- O nie, panie Ferrington, pan żąda o wiele więcej.
- Prosiłem, by mi pani zaufała.
Przez szklane drzwi słyszała, jak muzycy zaczynali znów grać. Dobiegały do niej również
zduszone śmiechy gości.
Dzięki małżeństwu poznała ból, jaki towarzyszy kobiecie, gdy zaufa nieodpowiedniemu mężczyznie.
Kiedyś niczym ćma podfrunęła zbyt blisko ognia i spłonęła. Teraz czuła, że znów ma ochotę wzbić
siÄ™ do lotu.
- Jeden taniec - wyszeptała. Uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie przyłączmy się do reszty towarzystwa. Nie uwolnił jej ręki, dopóki nie znalezli się
w sali balowej.
Wtedy podał jej ramię.
Tancerze poczÄ™li zajmować swoje miejsca. ChciaÅ‚ za¬prowadzić jÄ… na parkiet, ale nagle zatrzymaÅ‚a
siÄ™ zmieszana.
- Muszę odnalezć lorda Wamseya i przeprosić go, że nic poszłam z nim na kolację.
WestchnÄ…Å‚ niecierpliwie.
- To nie jest konieczne. - Rozejrzał się. - Nie widzę go.
Pewnie znalazł inną partnerkę.
- James ... - zaczęła zdenerwowana i zamilkła.
Otworzył ze zdumienia usta, jego oczy rozjaśniły Się radośnie.
- Jak powiedziałaś?
Zasłoniła dłońmi usta.
- To znaczy, panie Ferrington.
- Ależ nie, usłyszałem moje imię. I to bez nalegań.
- To nie ma sensu.
- Nieprawda. Czekałem na tę chwilę, odkąd się spotkaliśmy. Przyznaj, Caroline, że zabrzmiało to w
twoich ustach zupełnie naturalnie. - Nie czekając na odpowiedz, wziął ją za rękę. - Chodzmy, razem
przeprosimy lorda Wamseya. Jeszcze mnie wyzwie na pojedynek za to, że mu cię porwałem. Umrę
jednak szczęśliwy, bo zwróciłaś się do mnie po imieniu.
Zanim Caroline zdołała odpowiedzieć, poprowadził ją w kierunku wyjścia. Musiała bardzo się
spieszyć, by dotrzymać mu kroku. W drzwiach wpadli na Elizabeth.
- Panie Ferrington, lord Wamsey nie jest zbyt zadowolony z pana postępku.
- Wyobrażam to sobie. Właśnie szliśmy, by go przeprosić.
- Nie sądzę, żeby był gotowy przyjąć pańskie przeprosiny.
- Gospodyni potrząsnęła głową.
- Ależ na pewno jest - powiedział pewnym siebie tonem.
- Porozmawiam z nim. Gdzie jest? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •