[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Aż ciął go w uszy, chciał je zasłonić rękami, lecz echo z wolna zanikło i
już go więcej nie dręczyło.
- Ogień zgasł - rozszeptały się kobiece głosy dookoła. Zorientował się, że i
jego wargi formułują te same słowa, lecz z zaciśniętego gardła nie dobywał
się żaden dzwięk.
- Oto twój narzeczony - rozległ się teraz szept. Brzmiał niczym pieśń.
Ravi zrobił krok naprzód w ciemności, już niedługo chyba stopami uderzy
o ostre marmurowe brzegi paleniska.
Zatrzymał się, nikt go już nie popychał.
Choć w pomieszczeniu nie zapalono ani jednej lampy, to wydało mu się
teraz, że dostrzega twarz Viveke, spowitą niebieskawym światłem.
Miała mocno zamknięte oczy, a usta zaciśnięte w skupieniu tak, że
przypominały przedwcześnie zerwaną różę.
Jej dłonie rytmicznie nad czymś pracowały, słyszał jakieś drapanie,
trzaski.
Zapachniało czymś, czyżby zwykłym nieperfumowanym dymem?
Zgasłe palenisko musiało się znajdować tuż przed nim.
Viveke jęknęła teraz z wysiłku albo z pożądania.
Pieśń z nucenia zmieniła się w okrzyk, jego uszy wciąż pozostawały
dziwnie otwarte, nie miał możliwości obronienia się przed przenikliwymi
dzwiękami, a pod powiekami wirowały mu kolory. To było piękne.
Nagle przed oczami pojawiła mu się nieduża rozpalona plama, gdy
mrugając usiłował wypatrzeć jej twarz.
Mrugnęło do niego czerwonożółte oko.
Zamigotało parę razy i wybuchnęło płomieniem.
Zrozumiał. Ona siedziała i pocierała o siebie dwa patyki, stwarzając w ten
sposób ogień z niczego.
Maleńki płomyk został z radością przyjęty przez kobiety, wysunęły się z
mroku ku centrum, uniosły ręce nad głową i zaśpiewały.
Potem zapaliły świece, przysuwając je do świętego ognia, i wkrótce już
otaczały go palące się spokojnie płomienie. W samym środku koła, wciąż
trzymając w ręku dębowy patyk, stała Viveke.
Nagle zapadła cisza, pieśń umilkła jak ucięta nożem.
Ravi jęknął, usłyszał w tej ciszy swój własny oddech. Viveke
zapraszającym gestem przywołała go do siebie, jego stopy drgnęły, jak
gdyby od koniuszków jej palców aż do jego ciała rozciągały się niewidzialne
nitki.
Szepnęła mu do ucha:
- Te amate capio... Powtórzył to bezmyślnie.
Ona uśmiechnęła się i schyliła głowę.
Jedna z kobiet wystąpiła w przód i uniosła koronę z jego głowy, potem
potrzymała ją przez chwilę w powietrzu nad głową Viveke, pózniej korona
trzykrotnie okrążyła palenisko, by znów wrócić na jego czoło.
- Ogień żyje. Narzeczona pontifeksa zbudziła ogień!
Ravi unosił się w powietrzu. Kobiety przemieściły się, ich spowite w biel
postacie utworzyły teraz szpaler i poprowadziły go wraz z Viveke przez
pokój.
W jego uszach wciąż dzwoniły delikatne dzwoneczki.
Ilustracje z księgi mieszały się z tym, co zobaczył. Nie odczuwając przy
tym ani strachu, ani radości, uświadomił sobie, że właśnie został poddany
prastaremu rytuałowi. Wybrały go na pontifeksa, arcykapłana, i urządziły
zaślubiny z westalką.
Pamiętał te niesamowite obrazy z księgi, całe szeregi dziewic pilnujących
świętego ognia, swą cnotą strzegących i zapewniających płodność i
bezpieczeństwo miastu. W księdze napisano, że palenisko, na którym płonął
ogień, można porównywać z macicą albo też z samą ziemią, dającą życie
wszystkiemu.
Czuł się dziwnie wzruszony. Do oczu cisnęły mu się łzy. Pieśń była teraz
cicha, srebrne dzwoneczki sprawiały, że słowa zaczynały tańczyć. Nie
kręciło mu się w głowie, lecz stopy poruszały się jakby w powietrzu i wcale
nie bał się, że upadnie.
Przeszli do dobrze oświetlonego pokoju. Ravi jednak odnosił wrażenie, że
coś dzieje się z jego wzrokiem, bo w pomieszczeniu tym nic zdawało się nie
mieć konturów ani stałych kształtów. Czyżby to za sprawą cienkich zasłon
zwieszających się z sufitu? Ze ścian? I zakrywających całe znajdujące się tu
umeblowanie?
Cóż, to bez znaczenia. Wszystko było takie miękkie i białe jak świeżo
spadły śnieg, lecz zarazem posiadające jakieś przytulne ciepło, które bardzo
go kusiło.
Viveke - ach, nie, nazywały ją innym imieniem -usiadła miękko na
piętach, spod sukni wystawały jej kolana.
Teraz kobiety zaczęły rozplatać warkoczyki, z których zrobiona była jej
korona. Patrzył, jak wyciągają długie złote szpilki z tej masy włosów, a
kamienie połyskujące wśród czarnych loków upadały na marmurową
posadzkę z delikatnym brzękiem. Nikt ich nie podnosił.
Kobiety rozczesały jej włosy grzebieniem o szerokich zębach, pięknie się
przesuwał wśród splotów przypominających teraz lśniące węże. Wreszcie
włosy okryły Viveke niczym płaszcz, sięgający aż do pasa.
Potem zamknęła oczy, a one narysowały jej niezwykłe wzory na czole,
nad ustami i na piersiach.
Ravi stał tylko nieruchomo i patrzył.
Nie uśmiechnęła się do niego ani razu, lecz mimo to spostrzegł, że jej oczy
patrzą życzliwie i spokojnie. Pragnęła wyłącznie jego dobra.
Gdy kobiety ukończyły swoje zabiegi, Viveke wstała i przez moment
ujrzał jej nagie ciało, zanim znów je owinięto. Nie ubrano jej w suknię, lecz
po prostu w kawałek cieniutkiego jak pajęczyna jedwabiu. Nitki materii
musiały być tak delikatne, że prawie niewidoczne. Woal połyskiwał żarzącą
się, jakby białozłocistą barwą. Czyżby to za sprawą ognia jej twarz
wydawała się tak ciemna i obca wśród całej tej bieli?
Zerknął na swe własne dłonie i nagle spostrzegł, że one także zostały
pomalowane. Wyglądały obco, jakby nie należały do niego.
Ale wyciągnęły się do niej. Przypuszczał, że chciano, by tak zrobił.
Ujęła je bez słowa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •