[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatrzymywała ją na obiad, ale widząc zakłopotanie koleżanki, stanowczą chęć odejścia, dała
spokój. Patrzyła na nią z troską i nic nie mówiła. Pożegnały się tak jakby nazajutrz miały się
znowu zobaczyć, ale obie wiedziały, że tym razem rozstają się na zawsze.
Dopiero gdy znalazła się na ulicy, uprzytomniła sobie, że sto złotych zostało tam, gdzie je
położyła Celina. Nie wróciła jednak. Wąskimi zaułkami ruszyła przed siebie.
Przez dłuższy czas błądziła po Starówce. Trochę bezmyślnie pogapiła się na Neptuna, potem
obejrzała fotosy przed kinem. Wreszcie zatrzymała się przed znajomą bramą.
Zapadał już zmierzch i w oknach Jadzki widać było światło.
 Są w domu  pomyślała.  A może by tak wejść i tu poszukać ratunku? Przecież rodzicom
Jadzki doskonale się powodzi. Jej ojciec...
Nagle przypomniał jej się zegarek. Odeszła szybko, jakby ją ktoś ścigał.
Kiedy jednak znalazła się przed swoim mieszkaniem, znów ogarnął ją lęk. Zawróciła sprzed
bramy i poszła w kierunku stacji. Ale nie miała zamiaru nigdzie jechać. Usiadła po prostu na
chłodnej ławce i długo siedziała zadumana, aż zawiadowca zaczął jej się podejrzliwie
przyglądać.
Gdy poczuła, że kostnieje z zimna, opuściła dworzec i poszła do domu.
 I co ja tu będę robiła?  pomyślała patrząc na pusty pokój. Pokręciła się, niezdecydowana, w
końcu postanowiła napisać do Kostka list. Znalazła gdzieś kartkę papieru i ołówek. Chwilę
męczyła się nad jego zatemperowaniem, wreszcie zaczęła pisać. Ale pisanie jej nie szło. Zbyt
wiele przeżyła w ostatnich godzinach, by łatwo było przelać na papier słowa jakiejś pociechy czy
zwierzyć się ze swego stanu i sytuacji. Zresztą nigdy dotychczas z Kostkiem nie korespondowała
i teraz nie potrafiła znalezć bezpośredniego, naturalnego tonu. Sztywność napisanych zdań
uderzyła ją przykro. Biedziła się jeszcze nad słowami szczerymi, przepojonymi uczuciem, ale nic
z tego nie wychodziło. Wszystkie wydały jej się sztuczne, nienaturalne. Usiłowała się sama przed
90
sobą usprawiedliwić, zdumiona chłodem, jaki w sobie teraz czuła. Zaczęła przebiegać myślami
szczegóły pożycia swego z Kostkiem, wyławiać chwile zgrzytów, kłótni, godziny złe i pełne
zwątpienia w sens ich wzajemnego związku, w prawdziwość ich miłości. Ostro zapamiętała
zwłaszcza rozstanie owego fatalnego ranka, odtwarzała towarzyszący mu nastrój,
rozpamiętywała uczucia. Nieraz po takiej jak owa chwili następował okres zgody, ale zaczęła
dochodzić do wniosku, że długo by chyba tak nie wytrzymali. Przypadek przyśpieszył rozstanie,
opłacone wolnością Kostka.
Rozważając ten splot wypadków mimo wszystko sama sobie wydała się najbiedniejsza,
najbardziej pokrzywdzona, bez wyjścia. Rozrzewniła się tak bardzo, że łzy obfitą strugą
wytrysnęły jej z oczu. Długo płakała oparłszy głowę na stole. Wreszcie wstała, podarła polany
łzami papier i bezradnie rozejrzała się po pokoju. I nagle poczuła niechęć do tych kątów, tak
straszna wydała jej się tu samotność, że w jednej chwili przebrała się i wyszła z mieszkania.
Rozdział XVII
W  Albatrosie przyjęto do orkiestry czwartego muzyka. Był to trębacz o ambicjach
nieporównanie większych od możliwości. Wśród znajomych chciał uchodzić za Armstronga, a
był podrzędnym grajkiem.
Gdy Zośka weszła na salę, popisywał się właśnie solo utworem Gershwina. Trąbka żałośnie
łkała na najwyższych tonach, chwilami dławiła się i charczała, a trębacz był siny z wysiłku.
Zliczna, choć zniekształcona melodia płynęła nad zadymioną, duszną, pełną szeptów salą.
...Niech ci nie będzie żal...
Jakaś dziewczyna nuciła półgłosem pełna zachwytu:
...Nie wołaj mnie...
Zośka mrugała oczami, jakby obawiała się, że lada chwila wybuchnie łkaniem. Pod
powiekami coś ją piekło i widziała czerwone kręgi.
Na sali zauważyła kilka znajomych dziewczyn. Przeważnie siedziały w towarzystwie. Z żadną
nie była w zbyt wielkiej zażyłości. Kostek nie pozwalał na to i ona sama uważała się także za
lepszą od nich. Jeśli się więc stykały, to zawsze raczej jako antagonistki, gdyż panowało tu
91
przekonanie, że Zośka dla dziewczyn portowych stanowi konkurencję. Nie lubiły jej, często
dokuczały i nie szczędziły przycinków.
 Już przyszłaś?  Ciotka szczerzyła zęby w jakimś złym uśmiechu. Zwidrowała ją wzrokiem i
czekała na odpowiedz. Zośka ucieszyła się na jej widok.
 Szukałam Ciotki  powiedziała.  Byłam nawet w domu.
 Co masz do mnie?
 No, chciałam... Ciotka mówiła...  dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć, bo miejsce nie
było odpowiednie i stara patrzyła tak jakoś dziwnie.
 Chodzmy gdzieś w kąt, to mi opowiesz  zaproponowała Ciotka i nie oglądając się na
dziewczynę podążyła w odległy, ciemny kąt sali, gdzie właśnie jakaś para zwolniła stolik.
 No więc?  pytała Ciotka, kiedy usiadły.
Zośka milczała w dalszym ciągu. Słowa prośby o pomoc nie mogły jej przejść przez gardło. A
Ciotka im dłużej na nią patrzyła, tym więcej zdawała się rozumieć.
 Tak  westchnęła jakby do siebie.  Jak tylko usłyszałam, że go zamknęli, wiedziałam, że
przyjdziesz. No i jesteś.
Azy zaczęły Zośce spływać po policzkach. Nie wstrzymywała ich. Padały wolno na blat stołu.
A Ciotka mówiła: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •