[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przypalenie papierosa. Jeżeli więc chodzi o mnie, może pan być spokojny. To pan niech
trzyma nerwy na wodzy, aby mi ze strachu nie uciekł!
- Nie takie rzeczy widziałem! A pański brat?
- On tego wcale nie zobaczy. Będzie stał na warcie przed grobowcem. Nie powinien
nawet wiedzieć, co robimy w środku.
Powiemy mu tylko to, co uznamy za stosowne. No, teraz rozejrzyjmy się za drabiną!
Znalezli ją pod murem cmentarza, gdzie grabarz zwykł był przechowywać narzędzia.
Załatwiwszy na cmentarzu wszystko, co zaplanowali, wrócili do gospody. Po drodze kupili
odpowiedni przyodziewek.
Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, zamówili obiad do pokoju. Kazali podać trzy
nakrycia, gdyż Grandeprise obudził się tymczasem. Nie ucieszyły go wyszukane dania.
Widać było, że jest w nie najlepszym humorze. Gdy Landola zapytał o przyczynę, mruknął:
- Niech się diabeł raduje, master, ja nie mogę! Nudno w tej dziurze! Co mam robić? Spać?
Też mi przyjemność!
- Nudzi się pan? Niech więc pan zwiedzi miasto.
- Znam je bardzo dobrze. Chciałbym już być w Santa Jaga.
- Gdy tylko załatwimy sprawy, natychmiast ruszamy. Moglibyśmy zrobić to już jutro
rano. Ale z powodu pewnych przeszkód chyba to się odwlecze. Mamy jednak nadzieję, że uda
nam się znalezć człowieka, któremu będziemy mogli zaufać.
Grandeprise spojrzał na Landolę badawczym wzrokiem.
- Szukacie zaufanego człowieka? Do kroćset, więc do mnie już nie macie zaufania?!
80
- Hm! Tak i nie. Chodzi o wielką tajemnicę.
- Interes handlowy?
- Nie.
- A więc o co?
Landola udawał, że się namyśla.
- No dobrze. Powiem panu. Być może, senior, gdyby tylko zechciał, przydałby się nam.
Ale... ale...
Grandeprise ściągnął ponuro brwi.
- %7łądani podania przyczyny, dla której nie chcecie mi powierzyć tej tajemnicy!
- Jest pan bowiem przyjacielem człowieka, który... Ach, zagalopowałem się!
- Czyim to jestem przyjacielem? Mówże pan wreszcie!
- Landoli... A to jego chcemy zniszczyć.
- Ja przyjacielem Landoli? - zacisnął pięści i uderzył w stół tak mocno, że szklanki
podskoczyły. - Od kilkunastu lat uganiam się za nim jak szatan, który szuka niewinnej duszy!
Prawie syczał z wściekłości. Landola doznał niesamowitego uczucia, nie zdradził się
jednak, przeciwnie - udawał, że jest zachwycony.
- Jakie szczęście, że znajdujemy w panu sprzymierzeńca!
- Naprawdę chcecie się do niego zabrać? Nie oszukujecie mnie? Zrobię wszystko, aby
wam pomóc!
Dla zachowania pozorów Landola spojrzał pytająco na Corteja. Ten skinął głową i rzekł
poważnym tonem:
- Sądzę, że możemy zaufać Grandeprise'owi. Wygląda na uczciwego człowieka. Wierzę,
że nie wywiedzie nas w pole.
- Ja miałbym was wywieść w pole?! Ja?! Seniores, wystawcie mnie na próbę, a
przekonacie się, że można na mnie liczyć!
- Więc dobrze - powiedział Landola. - Chodzi o mały spacer na cmentarz.
- Idę z warni.
- Nawet w nocy?
- Wszystko mi jedno. Co będziemy robić na cmentarzu?
81
- Chcemy tam znalezć potwierdzenie pewnego szelmostwa Lan-doli. Czy wiadomo panu,
że dawno temu mieszkał on tu, w stolicy? I miał kochankę?
- Biedna dziewczyna. Lepiej by jej było w małżeństwie z diabłem!
- Nie wyszła za mąż ani za diabła, ani za Landolę. Poślubił ją inny, nie mniej okrutny niż
tamci dwaj, kochanek... śmierć!
- Do kroćset! Umarła? A raczej musiała umrzeć?
- Tak przypuszczam. Wiedziała, kim jest Landola. A kiedy stała mu się zawadą i chciał ją
opuścić, postanowiła go zadenuncjować. Na drugi dzień już nie żyła.
- On ją zamordował?
- Bez wątpienia. Ta dziewczyna była moją bratanicą. Podejrzewając przyczynę jej zgonu,
wezwałem kilku lekarzy. Oświadczyli po skrupulatnym badaniu, że śmierć spowodował atak
apopleksji...
- Pan w to jednak nie uwierzył, prawda? Bo poprzedniego wieczora Landola był u niej.
Doszło do sprzeczki, a rano znaleziono ją martwą. Czyż nie tak?
- Tak. Ale po werdykcie lekarzy zwolniono tego łotra z tymacza-sowego aresztu, mnie zaś
ukarano za bezpodstawne oskarżenie. Od tej chwili stałem się obiektem nieustannych
prześladowań Landoli i jego ludzi. Popadłem w biedę. Dzieci mi poumierały - trudno ustalić
przyczyny - żona też zeszła do grobu. Po każdym z tych nieszczęść zjawiał się Landola.
Znienawidziłem go. Wiedząc, że na drodze sądowej niczego nie osiągnę, poprzysiągłem
sobie, że zemszczę się na nim wcześniej czy pózniej.
- Co za zbieg okoliczności! Zupełnie jakbym słyszał swoją historię!
- Starałem się go odnalezć, na próżno. Mijały lata. Dowiedziałem się, że łączą go bliskie
stosunki z Gasparinem Cortejem. Pojechałem do Hiszpanii, zostałem sekretarzem seniora
Yeridante. Cortejowi nawet do głowy nie przyszło, że wysyłając nas do Meksyku, umożliwia
mi spotkanie z moim śmiertelnym wrogiem! W Santa Jaga Landola stawi się na pewno.
Wysłano do niego specjalnego gońca. Przedtem jednak chciałbym odnalezć zwłoki bratanicy.
Różne myśli krążą mi po głowie na temat jej śmierci. Czy orientuje się pan, w jaki sposób
można w ciągu kilku sekund zabić kobietę o długich, bujnych włosach, nie zostawiając na jej
ciele żadnych śladów?
- Nie. Ale co włosy mają do tego?
- Zakrywają ślady.
- Opowiadano mi kędyś o takim wypadku. Pewna kobieta wbiła w głowę swego śpiącego
męża gwózdz...
82
- No właśnie. Gwózdz bez główki. Zasłoniły go włosy.
- Chcecie więc zbadać dokładnie trupa pańskiej siostrzenicy?
- Tak.
- Na cmentarzu, nocą? W tajemnicy przed ludzmi? Dlaczego nie w dzień, nie publicznie?
- Niech Bóg broni! Aresztowano by nas i ukarano za zbeszczesz-czenie zwłok. Chce nam
pan pomóc?
- Co mam robić?
- Tylko stać na straży i mieć oczy szeroko otwarte. Jeżeli moje podejrzenie się potwierdzi,
ruszamy rano do Santa Jaga i schwytamy mordercę.
- Zgoda. Oby już był ten wieczór!
Chcąc sobie skrócić czas oczekiwania znowu położył się na dziedzińcu i zasnął.
Tymczasem Cortejo wyszedł do miasta. Wrócił wkrótce z mnóstwem kluczy. Gdyby za ich
pomocą nie udało się otworzyć grobowca, postanowił wyważyć drzwi.
- Ten Grandeprise to skończony dureń, wszystko można mu wmówić! - szydził Landola.
- Nie jest podejrzliwy. Więcej nawet: to rzadki pokaz łatwowierności. Pańska opowieść
była w wielu miejscach bardzo nieprawdopodobna. Mniejsza zresztą z tym. Ważne, że mamy
wartownika!
Zapadł zmrok, na niebie ukazały się gwiazdy. Zjadłszy kolację, cała trójka opuściła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •