[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pędzę szukać koni i tym razem naprawdę... O jakże bolesna, i bliska kara za moje kłamstwo!...
Szukam i nie znajduję... nie było się więc dłużej czego wahać - przechodzę bez zwłoki i awansu do
piechoty i ruszam w drogę.
Kto by mnie był widział, jak pałasz pod lewym ramieniem, kapelusz na bakier, skakałem zrazu z
kamyka na kamyk, byłby mógł myśleć, że ja w Lublinie idę na wieczór do generałowej
Kamienieckiej, gdzie mnie czekał przyjazny uśmiech panny Anieli i pantofel... Nie pantofel turecki, a
mniej jeszcze żydowski ani też figurycznie wzięty jako matrymonialne jarzmo, ale pantofel - gra w
karty, niezbyt dowcipna, ale nieoceniona dla zakochanych, lepsza nawet niż mruczek, ba i talarek. U
nas, w Samborskiem, między Gródkiem a Rudkami, zwano dawniej tę grę Gapiem albo Kasztelanem,
co było niezawodnie dla kasztelanów arcyubliżające i zapewne senat postanowił niewinną nazwę
Pantofel.
Były to dobre czasy w tym Lublinie. Generał Kamieniecki komenderował dywizją - miał miłą,
godną żonę i miłe, lube pasierbice, pannę Pelagię i pannę Anielę Trębickie. Pułkownik Nowicki,
który potem został zastrzelony w karecie owej pamiętnej nocy 29-go listopada w Warszawie. Jąkał
on się. Będąc zatrzymany niewyraznie wymówił swoje nazwisko, usłyszano zamiast Nowicki -
Lewicki i tak zginął niewinnie za znienawidzonego komendanta miasta, Lewickiego. Pułkownik więc
Nowicki, szef sztabu, przyjaciel domu i wesołego życia, nominował do sądów wojskowych po
największej części oficerów, których towarzystwo mogło warszawiankom znośnymi uczynić zimowe
lubelskie wieczory. Zostałem raporterem sądu wtórego, bo dobrze tańcowałem. Bardzo dobrze.
Pózniej mazurem podbiłem serce panny Benigny, ale to inna historia. Nie śmiejcie się, moje panny,
patrząc na moje sukienne buty. Gdybym był i najstarszym z galicyjskich Landstandów, młodość
kiedyś miałem, tak jak Wy, drogie kwiateczki, starość mieć będziecie. Dzieci najczęściej nie słuchają
rozsądku rodziców, bo mówią: to starych widzimisię, a zapominają, że ten rozsądek zebrany z
doświadczenia wieku młodego. Zdaje im się, że ojciec zawsze był siwy i pochylony, dlatego dobrze,
aby każdy miał swój portret malowany w wiosennych chwilach życia, wtenczas będzie mógł
powiedzieć: Oto ten młody człowiek przez moje usta daje wam przestrogi.
Zostałem więc raporterem, ale w sądzie wtórym, zatem w jedynej sprawie, którą sąd po
karnawale osądził, powtarzałem tylko pytania sądu pierwszego. Może ktoś mędrszy byłby umiał dać
inny obrót rzeczy, ale jeżeli nie byłem mądry, mniej jeszcze bez wątpienia był nim ten, co
siedemnastoletniego chłopca nominował raporterem. Prawda, żem zasięgnął rady, ale to wszystko
było małej wartości. Nasze sądy w owym czasie były prawdziwie zgrozą. Prawa francuskie wykute
dla długimi wojnami rozhukanego żołnierstwa nie mogły być stosowne dla młodej, na paskach
jeszcze prawie postępującej armii.
Był w 11-ym pułku jazdy, w samych początkach formacji tegoż, jakiś, jeżeli się nie mylę, pan
Imański. Więcej zarywał na syndyka niż na ułana. Zpiewał tenorem i lubił kminkówkę. Kiedy mu
kazano jechać na placówkę, krzyknął: Ja przyszedłem bronić Ojczyzny, a nie na placówki jezdzić!
Pan Imański nie był więc ani bardzo posłusznym, ani miłym kolegą. Razu jednego rozciągnął się w
stajni na derce, głowę przykrył czerwoną chustką w kraty i zasnął twardo, jak to się śpi w upał po
obiedzie. Sierżant budzi go raz i drugi, nareszcie zniecierpliwiony uderza nogą tam, gdzie się zwykle
nogą bije - pozycja tylko stosowna mogła go do tego gwałtownego aktu pociągnąć. Pan Imański zaś,
jak ów sztuczny diabełek w tabakierce, jednym szusem stał na derce. Zbudzony nagle ze snu, który go
może na sto koni wsadzał, zapomniawszy Ojczyznę, ułaństwo i artykuły trzykroć mu czytane,
pamiętny tylko klejnotu swego szlachectwa i bolącej części swojej osoby... odwinął się... machnął...
klasło! Sierżant dostał policzka... Zbrodnia!... A więc i sąd niezwłoczny. Pan Adam Potocki, nowy
pułkownik nowego pułku, poprawia sobie to szlify, to okulary, co u niego było oznaką
nadzwyczajnego wzruszenia... Nie wiedzieć jednak, czy się smuci zgorszeniem, czy się cieszy
wyprawieniem solennego aktu, który powiększy anale i pułku, i jego dowództwa. - Nota. Pan Adam
Potocki był szlafmycą. Koniec noty. - Sąd zwołany - ale co tu sądzić - przestępstwo jawne - prawo
jasne: "Za targnięcie się na przełożonego kara śmierci". Piszą dekret... Imańsiu, oddaj się Bogu!
Działo się to w Tyszowcach... Znacie, Państwo, Tyszowce?... Nie... I lepiej! Jest to ni duże, ni piękne
miasteczko w Bełzkiem. Cały pułk występuje, ale dla równości pieszo, bo tylko jedna kompania
miała konie - z lancami, bo pałaszy niedostawało. Na prawym skrzydle stanęła kompania wyborcza
w szlifach i akselbandach pąsowych, a przy niej, w drugiej kompanii, nazwanej ptaszników, w
drugim szeregu wielu było i bez ostróg, bo butów nie miało. Ta druga kompania była złożona z
samych dzieci lwowskich, po największej części latarników. Starsi żołnierze, nie służbą, ale
wiekiem, przezwali ich ptasznikami co pózniej dziennym rozkazem zostało zakazane. Dalej stały
kompanie rekrutów, czapeczki tylko granatowe z paskiem pąsowym świadczyły, że będą kiedyś
wojskiem. Przed frontem stał jako pryncypalny aktor kapitan %7łurowski z komendą swoją, to jest z
kilkunastoma tak zwanymi żandarmami samborskimi czy sanockimi, w zielonych mundurach z
czarnymi wyłogami. Karabiny nabite (przynajmniej powinny były być nabite). Wyprowadzono
delikwenta i gdy mu dekret przeczytano, gdy się jeszcze ceremoniował zająć miejsce honorowe...
wypada spoza stodoły niby zadychany adiutant... kiwa chustką... woła, krzyczy: Pardon! pardon! Ile
sobie przypominam, pan Imański, miarkując z jego twarzy, nie zdawał się wierzyć w prawdę tej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •