[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dwadzieścia kilometrów brzuchem po trawie. Może wyślemy Theiaxa. On jest wystarczająco
mały& auuu! Ty skurczybyku&
Udomowiony lew zatopił szczęki w udzie inżyniera, i zaraz odskoczył.
Naśmiewasz się ze mnie! miauknął. Nie pozwalam ludziom robić z siebie
pośmiewiska! Jestem lwem, nawet jeśli nie widać tego po moich rozmiarach!
Dobra, dobra, wcale się z ciebie nie naśmiewałem. Powiedziałem tylko, że dzięki twojemu
rozmiarowi jesteś wprost idealny do rozpoznania sytuacji w obozie. Na świecie nie ma innego
człowieka ani zwierzęcia, które mogłoby zrobić to lepiej!
A, to co innego. Przepraszam za to zadrapanie.
Udobruchany Theiax ruszył spokojnie przez trawę i już po kilku sekundach zniknął zupełnie z
pola widzenia.
Cała wyprawa oczekiwała powrotu lwa. Jedni zeszli z koni, inni siedzieli w siodłach jedząc,
paląc lub śpiąc. Konie nerwowo przestępowały z nogi na nogę. Hobart na wszystkie możliwe
sposoby unikał rozmowy z Argimandą lub Gorvathem, obawiając się, że mógłby w jakiś
nieostrożny sposób wziąć na siebie nowe obietnice do spełnienia. W końcu uciął sobie drzemkę, ale
gdy minęło parę godzin, zaczął się denerwować. Słońce było już bardzo nisko, kiedy z trawy nagle
wyłonił się Theiax dysząc ze zmęczenia.
Konie! wydyszał mały lew. W całym obozie tylko konie! Parathaiańskie,
marathaiańskie nawet trochę koni z Logai! Rozpoznałem uprząż.
Ciekawe, co logaiańskie konie mogą tu robić? . spytał retorycznie Hobart. Nie widziałeś
żadnych śladów walki?
Nie, wszędzie spokój. W obozie ludzie śpiewają. Hobart westchnął zbity z tropu.
Chyba będziemy musieli pojechać i przekonać się osobiście. Hej tam, wszyscy na koń! Kiedy
zbliżymy się do miasta namiotów, uważać. W każdej chwili możemy uciekać, jeśli okaże się, że
chcą nas zaatakować.
Musieli okrążyć parę stad zwierząt, pilnowanych przez pastuchów. Z całą pewnością w okolicy
nie było śladów walki. Tak jak mówił Theiax, wokół całego obozu stały konie ustawione w rzędy.
Kiedy przedzierali się pomiędzy zwierzętami, Hobart rozpoznał jednego z logaiańskich stajennych
królewskich.
Cześć! zawołał. Co ty tu robisz, Glaukonie? , Nie wiem, panie odparł
młodzieniec. Przyjechałem z królem Gordiusem, jak mi przykazał.
Hobart na czele wyprawy podjechał do głównej bramy. Kiedy się do niej zbliżał, ktoś go musiał
zauważyć, gdyż z wnętrza obozu dobiegło go ryczenie trąb. Potem śpiew i inne odgłosy
zadowolenia ucichły, a z bramy wylał się tłum ludzi.
Hobart zacisnął rękę na cuglach, gotów w każdej chwili zawrócić swego wierzchowca. Ludzie
jednak nie okazywali żadnych oznak wrogości. W pierwszym rzędzie szła czwórka: Sanyesh, król
Gordius, były generał Valangas w ubraniu barbarzyńcy, z krótką blond grzywką opadającą na czoło
oraz bardzo stary barbarzyńca, który kuśtykał pomagając sobie laską. Wokół nich i za nimi tłoczyli
się paziowie i giermkowie ze sztandarami. Następnie stało się to, czego Hobart obawiał się bardziej
niż kolejnej wojny: czterej władcy zakrzyknęli jednym głosem:
Witaj, Rollinie, Królu Królów!
Hobart miał pięciosekundową szansę wzięcia nóg za pas, stracił ją jednak zbyt długo się
namyślając. W chwilę potem wszyscy go okrążyli. Argimanda padła w ramiona ojca, a pozostali
ściągnęli go prawie siłą z konia.
Kiedy wrzawa ucichła, król Gordius uścisnął mu serdecznie dłoń, mówiąc:
Wiedziałem, że ją ocalisz, chłopcze! A ponieważ jesteś teraz królem całej Logai i hipokrytą
Parathai, hipokryta Khovind& to znaczy on tu wskazał palcem staruszka z laską hipokryta
Khovind i jego syn zgadzają się, że jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji jest uczynienie cię
Królem Królów, Hipokrytą nad Hipokrytami, władcą wszystkich trzech królestw!
Ależ zaczął jęczeć Hobart ja nie chcę być Królem Królów&
Bzdura, synu! Jesteś odpowiednim kandydatem do tego tytułu! Król ujął Hobarta pod
ramię i wprowadził przez bramę. Widzisz, nie udało nam się dokonać tego wcześniej, ponieważ
Marathaianie nie zgadzali się na władcę parathaiańskiego ani logaiańskiego. Logaiańczyk natomiast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]