[ Pobierz całość w formacie PDF ]

złych celów. Tak głosi legenda. Tłumaczyłoby to, dlaczego dom ten budzi wciąż jeszcze
grozę w tych biednych ludziach i dlaczego Atlantyjczycy nie chcą, abyśmy się do niego
zbliżali.
- To mnie jeszcze bardziej zaciekawia - zawołałem.
- I mnie również - dodał Bill.
- Przyznaję, że i ja miałbym ochotę zwiedzić go - rzekł profesor. - Sądzę, że nie
wyrządzimy gospodarzom naszym najmniejszej krzywdy, jeśli wybierzemy się na wy cieczkę
sami, gdyż przesądy powstrzymają ich zawsze od towarzyszenia nam do Czarnego Pałacu.
Spróbujemy szczęścia.
Ale upłynęło jeszcze sporo czasu, zanim nadarzyła się sposobność, gdyż nasze małe
społeczeństwo było tak ściśle związane, że o odosobnieniu się nie mogło być mowy. Zdarzyło
się jednak, że pewnego ranka - o ile na podstawie naszego prymitywnego kalendarza można
było odróżnić dzień od nocy - wszyscy mieszkańcy Schronu zebrali się na jakieś uroczyste
nabożeństwo, które pochłonęło całą ich uwagę. Korzystając ze sposobności, postanowiliśmy
wybrać się na spacer. Zapewniwszy strażników, którzy pilnowali wielkich pomp w komorze
wstępnej, że wszystko w porządku, znalezliśmy się wkrótce na dnie ocenu w drodze do ruin
starożytnego miasta. W wodzie słonej poruszać się można tylko powoli i mawet krótki spacer
jest bardzo męczący, ale po godzinnym marszu stanęliśmy przed ogromnym czarnym
budynkiem, który nas tak zainteresował. Nie przeczuwając nic złego, weszliśmy po
marmurowych schodach do tego Pałacu Grzechu.
Był on o wiele lepiej zachowany, niż inne budynki w starożytnem mieście. Rzec można,
że mury pałacu nie były zupełnie zniesione, a tylko meble i kotary zniszczały i zniknęły już
dawno, Ałe Przyroda stworzyła nowe zasłony, których widok przyprawiał o lęk. Było to
miejsce ponure, tonące w mroku, z którego wyłaniały się od czasu do czasu obrzydliwe,
potworne polipy i ryby o dziwnych kształtach, straszne jak zmora nocna. Przypominam sobie
zwłaszcza ogromne, purpurowe ślimaki morskie, które czołgały się po kątach i wielkie,
płaskie, czarne ryby, które leżały na ziemi jak dywany, z długiemi, ruchomemi, świecącemi
się czułkami. Stąpaliśmy ostrożnie, gdyż cały budynek był przepełniony obrzydliwemi
stworzeniami, które mogły się okazać równie niebezpieczne, jak wstrętne.
Były tam bogato przyozdobione korytarze z przylegającemi do nich małemi pokoikami,
ale środek budynku zajmowała wspaniała sala, która musiała być swojego czasu jedną z
najpiękniejszych na świecie. W mdłem świetle nie widzieliśmy ani sufitu ani jej ścian, ale
posuwając się wzdłuż murów, mogliśmy ocenić ogromne wymiary sali i cudowne ozdoby na
ścianach. Były to albo posągi, albo ornamentacje, rzezbione niezwykle misternie, ale
odstraszające i straszliwe. Wszystko to, co stworzyć mógł najbardziej zdeprawowany umysł
widniało na ścianach w obrazach, tchnących sadystycznem okrucieństwem i zwierzęcą żądzą.
Z mroku wyłaniały się potworne podobizny i symbole, których wszędzie było pełno. Pałac
był wistocie świątynią, wystawioną na cześć djabła. Nie brakowało i samego djabła gdyż na
końcu sali, pod baldachimem ze złota, na wysokim tronie z czerwonego marmuru siedziało
straszliwe bóstwo, istne wcielenie złego, grozne, urągające wszystkim, bezwzględne, podobne
z wyglądu do Baala w kolonji Atlanty jeżyków, ale o wiele bardziej odrażające. Było coś
niesamowitego w tej straszliwej postaci. Przyglądaliśmy się oświetlając ją lampami,
pogrążeni w zadumie, kiedy stało się coś niesłychanego, niepojętego... coś, co kazało nam
zapomnieć o wszystkiem. Ktoś w głębi sali, poza nami, roześmiał się straszliwie...
Głowy nasze osłonięte były szklannemi pokrywami, które, jak wspomniałem, nie
dopuszczały do uszu żadnych dzwięków. A jednak wszyscy usłyszeliśmy szyderski ten
śmiech zupełnie wyraznie. Obejrzawszy się, ujrzeliśmy widok niezwykły.
Wsparły o jeden z filarów wielkiej sali, z rękami złożonemi na piersi stał jakiś
mężczyzna i mierzył nas wzrokiem złośliwym i pełnym grozby. Nazwałem go mężczyzną, ale
nie przypominał z wyglądu żadnego mężczyzny, z jakim się w życiu spotkałem, a fakt, że
oddychał i mówił, jak nie mógł mówić, oddychać i porozumiewać się żaden człowiek,
pouczył nas, że pod pewnemi względami różnił się od wszystkich ludzi. Na zewnątrz
przedstawiał się wspaniale. Był wysoki conajmniej na siedm stóp i miał kształty atlety, które
uwidoczniały się doskonale pod ubraniem zrobionem z czarnej, gładkiej skóry, która
przylegała ściśle do ciała. Twarz jego przypominała twarz posągu z bronzu - posągu, w
którym jakiś wielki artysta chciał odtworzyć niespożytą siłę, ale i największe przestępstwa
ludzkiej natury. Twarz ta nie była zmysłowa i nalana, gdyż świadczyłoby to o słabości, a
słabości nie było w niej ani śladu. Przeciwnie, była to twarz o rysach regularnych, ostrych, z
orlim nosem, ciemnemi oczyma, które płonęły wewnętrznym ogniem. Te bezlitosne, złośliwe
oczy i piękne, ale okrutne, zacięte usta, nieubłagane, jak Przeznaczenie, czyniły twarz jego
okropną i straszliwą. Każdy, kto na nią spojrzał, czuł, że istota ta, chociaż tak piękna, musiała
być złą aż do szpiku kości, że spojrzenia jej były grozbą, a każdy uśmiech szyderstwem.
-. I cóż, panowie - przemówił po angielsku, głosem, który rozbrzmiewał donośnie,
jakbyśmy byli na ziemi. Spotkała was w przeszłości niezwykła przygoda, a w przyszłości
spotka was jeszcze jedna, ale ta nie skończy się równie szczęśliwie. Lękam się, że rozmowa ta
jest raczej jednostronną, ale ponieważ mogę czytać wasze myśli i wiem o was wszystko,
niema mowy o tern, abyśmy się nie porozumieli. Musicie się jednak nauczyć wielu... wielu
rzeczy.
Spoglądaliśmy na siebie w bezradnem zdumieniu.
I wówczas rozległ się znowu ten przykry śmiech.
Tak, trudno to pojąć. Ale zastanowicie się nad tem po powrocie, gdyż chcę abyście
wrócili z poselstwem odemnie. Gdyby nie to poselstwo, wasza wizyta w moim domu
skończyłaby się tragicznie. Ale najpierw chcę z wami trochę porozmawiać. Zwracam się do
pana, doktorze Maracot, jako najstarszego i najmądrzejszego ze wszystkich, chociaż fakt,
żeście się tutaj wybrali, niezbyt pochlebnie świadczy i o pańskim rozumie. Czy mnie dobrze
słyszycie? Doskonale; wystarczy mi jeden gest, jedno skinienie głowy.
Rzecz prosta, że wiecie, kim jestem. Zdaje się, że rozmawialiście o mnie niedawno.
Nikt nie może mówić i myśleć o mnie bez mojej wiedzy. Nikt nie może wejść do tego domu,
który jest moją dawną siedzibą i nie wezwać mnie równocześnie do powrotu. Dlatego te
nędzne karły nie zaglądają do mojego pałacu i dlatego również nie chciały, abyście wy do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  •